Albo ja, albo...

Fot. Trafnie.eu

Kto jeszcze nie drwił z nagrody dla najlepszego piłkarza świata? Może ci, którzy nie wiedzą o jej istnieniu? Nieciekawe są refleksje po przyznaniu „Złotej Piłki”.

Czasami pierwsze objawy poważnej choroby bywają trudne do zauważenia. Uświadomiłem to sobie, gdy zacząłem się zastanawiać, kiedy najważniejsza indywidualna nagroda w piłkarskim świecie przestała być najważniejsza.

Może w styczniu 2012 roku, gdy przyznawano ją jeszcze w zmienionej czasowo formie dla piłkarzy i trenerów za poprzedni rok? Na galę zorganizowaną w Zurychu wspólnie przez FIFA i „France Football” nie przyjechał ani Cristiano Ronaldo (nominowany wśród piłkarzy), ani Jose Mourinho (nominowany wśród trenerów). Obaj byli wtedy związani z Realem Madryt, który z tego powodu wydał jakieś oświadczenie o zbliżającym się ważnym meczu stanowiącym oficjalny powód absencji.

Pewien niesmak pozostał, bo zwycięzcy, Leo Messi i Pep Guardiola, zgarnęli główne nagrody dla największych rywali, czyli Barcelony. Nie sądzę jednak, by ktoś w ogóle wtedy pomyślał, że właśnie zaczęła się nowa era w piłkarskim świecie – albo ja, albo… nikt.

Kiedy we wrześniu tego roku FIFA, już oddzielnie, przyznawała swoje nagrody dla najlepszych za poprzedni sezon, Ronaldo nie pozostawił wątpliwości, dlaczego go zabrakło na gali w Londynie. Rozkapryszony narcyz dawał wyraźne sygnały, że nie godzi się z werdyktem. Bo jeśli ktoś uważa się za najlepszego grajka w dziejach futbolu (!), jak może się godzić?  

Gdy dzięki przeciekom było wiadomo, że Ronaldo na pewno nie zdobędzie „Złotej Piłki”, nikt rozsądny nie oczekiwał jego obecności na poniedziałkowej gali w Paryżu, na której wręczano nagrodę magazynu „France Football” dla najlepszego piłkarza na świecie. Chciałem napisać - „najbardziej prestiżową nagrodę”, ale czy takie określenie jeszcze ma sens? Ciśnienie podnoszone do granic obłędu przed najważniejszymi meczami zniszczyło przy okazji coś, co powinno być zwykłą zabawą i dodatkową rozrywką dla największych gwiazd współczesnego futbolu.

Po dziesięciu latach dominacji, na zmianę, Leo Messiego i Cristiano Ronaldo, „Złotą Piłkę” odebrał wreszcie ktoś inny. Ale zamiast gratulacji dla triumfującego z wielką przewagą Luki Modricia, każdy kto może drwi w najlepsze po ogłoszeniu oficjalnych wyników.

Nieobecny na gali Ronaldo już dawno przyznał sobie w myślach nagrodę, dożywotnią oczywiście. Dlatego drugie miejsce zawsze będzie dla niego NIEZROZUMIAŁE! Imprezę ostentacyjnie olał też Neymar, bo w tym roku zabrakło go nawet w pierwszej dziesiątce. Jak przeczytałem, w tym samym czasie grał w kimś w gry komputerowe, czego dowód bez problemu można znaleźć w internecie.   

Katalońskie media drwią z dopiero piątego miejsca Leo Messiego.  Trzeci w klasyfikacji Antoine Griezmann zastanawia się czego mu zabrakło, że znalazł się „tylko” na podium? Nie potrafi zrozumieć dlaczego nie wygrał Francuz, (w domyśle) czyli on. I pyta, czy tytuły zdobyte z reprezentacją są mniej ważne od tych klubowych? Taki prztyczek w nos Modricia, „tylko” wicemistrza świata.

Podpowiem Griezmannowi – dla mnie żadne tytuły nie są ważniejsze od indywidualnych umiejętności piłkarzy, które powinny stanowić podstawowy wyznacznik przyznawania tego typu nagród. A że najczęściej nie są, nie jest dla mnie powodem ogłaszania końca świata.

Bo zawsze głosują ludzie, nie tylko omylni, ale też (aż za bardzo) subiektywni. Każdy ma jakiegoś ulubieńca, co znajduje odzwierciedlenie w końcowej klasyfikacji. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że ostatnie miejsce w nominowanej wcześniej trzydziestce zawodników zajął Hugo Lloris? Nikt na niego nie głosował (!), choć był jednym z najlepszych, o ile nie najlepszym (mimo klopsa w finale) bramkarzem mistrzostw świata, a Jan Oblak dostał dwa głosy…

Mnie to trudno zrozumieć, ale wiem, że da się z tym żyć, nie tylko przez najbliższy rok do następnego plebiscytu. Da się żyć, bo to tylko zabawa. Choć zabawa za trudna dla kilku rozkapryszonych bachorów mających status piłkarskich gwiazd.  

▬ ▬ ● ▬