Autobus donikąd

Fot. Trafnie.eu

Po obejrzeniu jednego meczu miałem pojechać na drugi autobusem przygotowanym dla mediów. Niby rutynowa podróż, a okazała się koszmarem.

Gdy tylko na stadionie Education City zakończył się mecz Urugwaju z Koreą Południową, szybko poszedłem na parking dla mediów. Wcześniej sprawdziłem w biurze prasowym godziny odjazdu autobusów, by się nie spóźnić i dojechać na czas na stadion Lusail. Tu miała grać Brazylia z Serbią. Wiem z doświadczenia z kilku poprzednich mistrzostw, że mecze tej pierwszej drużyny zawsze cieszą się największym zainteresowanie. Trudno się dziwić. Na boisku techniczne fajerwerki, na trybunach fiesta w rytm nie milknących rytmów samby wybijanych na bębnach.

Autobus ruszył kwadrans przed czasem, co mnie ucieszyło, skoro byłem w środku, a zawsze przed takim meczem lepiej być na miejscu nawet sporo przed czasem. Po kilku minutach jazdy na horyzoncie pojawiła się sylwetka stadionu, pięknie podświetlona po zmroku, wyglądająca jak wielka złota misa. Dziwne było to, że gdy zaczęliśmy się do niego zbliżać, nagle zaczęliśmy się... oddalać. Pomyślałem, że choć autobus dla mediów jest pojazdem uprzywilejowanym, część dróg została pozamykana, dlatego musi jechać okrężną trasą.

Gdy znaleźliśmy się na autostradzie tuż pod stadionem okazało się, że nie możemy z niej zjechać. Policjanci nie pozostawili kierowcy wątpliwości, dając znaki, że ma jechać prosto. Postał chwilę na poboczu, coś posprawdzał w telefonie i ruszył. Po mniej więcej dziesięciu minutach zatoczyliśmy koło, widząc na horyzoncie złotą misę stadionu niczym nieosiągalny cel, i znaleźliśmy się w tym samym miejscu. Policjanci znów kazali kierowcy jechać, nie pozwolili skręcić. Już nikt w autobusie nie miał wątpliwości, że on nie zna drogi na stadion!

Zaczęli do niego podchodzić dziennikarze z telefonami i pokazywać na planie, który im się wyświetlał, jak należy tam dojechać. Nie za bardzo jednak można się było z nim dogadać. Fotoreporter z Kuwejtu stwierdził:

„Próbowałem rozmawiać, ale on nie mówi po arabsku”.

Byliśmy nie tak bardzo daleko od stadionu, zatrzymując się na chwilę przy wjeździe na parking dla kibiców. Pasażerowie zaczęli przekonywać kierowcę, żeby otworzył drzwi, ale nie chciał tego zrobić. Znów ruszył i przy najbliższej okazji zawrócił. Przejechaliśmy przez następne skrzyżowanie i to samo, czyli nawrotka.

Dziennikarze, najpierw robiący sobie żarty z sytuacji w jakiej się znaleźli, przestali się już śmiać zdając sobie sprawę, że jest coraz mniej śmiesznie i jak tak dalej pójdzie, mogą nawet nie obejrzeć meczu. Zaczęła się wzajemna wymiana informacji, bo niektórzy próbowali z kierowcą rozmawiać. Jeden z dziennikarzy z Indii stwierdził, że kierowca też prawdopodobnie jest z Indii. I dodał:

„Zatrudnili sześć tysięcy kierowców z całego świata na dwa miesiące!”

Ten z naszego autobusu, też prawdopodobnie tak zatrudniony, miał dzwonić do szefa i opisać mu zaistniałą sytuację, ale szef zabronił mu wypuszczać dziennikarzy przed dotarciem do celu. Zapytałem jednego z dziennikarzy, który najaktywniej próbował nawiązać kontakt z kierowcą i przekazywał najwięcej informacji, w jakim on mówi języku. Odpowiedział:

„Łamanym angielskim”.

Gdy podjeżdżaliśmy ponownie pod parking dla kibiców, dziennikarze zaczęli się coraz głośniej domagać, by zatrzymał autobus i otworzył drzwi. Nie ukrywam, biorąc pod uwagę beznadziejność sytuacji, że aktywnie się w włączyłem ten proces perswazji. Kierowca w końcu zatrzymał autobus i otworzył drzwi.

Razem z fotoreporterem z Francji ruszyliśmy w drogę na stadion. Byłem przewodnikiem, bo już jeden mecz na Lusail zaliczyłem i zapamiętałem budynki wyglądają jak wielkie rury wstawione w ziemię, niezwykle charakterystyczne dla tej dzielnicy, a dla mnie punkt orientacyjny. Gdy doszliśmy do stadionu sprawdził włączony po wyjściu z autobusu stoper i stwierdził:

„26 minut bardzo szybkim krokiem”.

I oceniając całą sytuację stwierdził jeszcze:

„Nie wszystko da się kupić za pieniądze”.

Z całą pewnością…

▬ ▬ ● ▬