Bayerancki Bayer

Europejskie media mają od niedzieli ulubieńca, którym się zachwycają. Równie intensywnie, jak kiedyś z niego kpiły. To nowy mistrz Niemiec.

Z każdą kolejną wiosenną kolejką Bundesligi rosło prawdopodobieństwo wyłonienia zupełnie nowego mistrza. Lider tabeli, Bayer 04 Leverkusen, jeszcze nigdy nie zdobył tytułu, a notował kolejne zwycięstwa i przed ostatnią, 29. kolejką, miał ich na koncie 24, przy 4 remisach. Łatwo policzyć, że w tym sezonie jeszcze nie przegrał. Nie tylko w Bundeslidze,także w Pucharze Niemiec (zagra w finale z 1.FC Kaiserslautern) i Lidze Europy (jest w ćwierćfinale). W sumie aż 42 mecze bez porażki. Seria iście kosmiczna, do której dodanie kolejnego zwycięstwa oznaczało pierwsze w historii klubu mistrzostwo Niemiec, biorąc pod uwagę przewagę 13 punktów nad drugim w tabeli Bayernem Monachium, przy sześciu meczach pozostałych do rozegrania.

Przeciwnikiem był Werder Brema, teoretycznie znacznie słabsza drużyna, ale… Przed rokiem Borussia Dortmund potrzebował tylko zwycięstwa w ostatniej kolejce nad 1.FSV Mainz 05 na własnym stadionie, by zostać mistrzem i zakończyć dziesięcioletnią dominację Bayernu. Rywale już o nic nie walczyli, więc grali na luzie w odróżnieniu od gospodarzy, którzy przegrali sami ze sobą. Byli tak sparaliżowani sytuacją, że przegrywali 0:2 po pierwszej połowie, a zdołali wyrównać dopiero szóstej minucie doliczonego czasu gry. Na zdobycie zwycięskiej bramki nie starczyło już czasu, a Bayern wygrał 2:1 w Kolonii i Borussia znów musiała oglądać jego plecy, przezywając jedno z największych rozczarowań w historii klubu.

Bayer takiej wpadki w niedzielę nie zaliczył. Czy dlatego, że miał w zapasie jeszcze kilka kolejek na zdobycie ostatnich punktów potrzebnych do historycznego mistrzostwa? Można tylko gdybać, ale nie ma to już większego znaczenia. Znaczenie ma fakt, że rozbił Werder 5:0 w meczu wyglądającym na lekki, łatwy i przyjemny. Zrobił to w równie wielkim stylu w jakim rozprawia się ze wszystkimi rywalami w obecnym sezonie.

Dla mnie ozdobą meczu było trafienie na 2:0 Szwajcara Granita Xhaki. Strzał spoza pola karnego, mocny i precyzyjny, a oddany bez przyjęcia piłki. Zrobił to z lekkością i gracją, jakby trafiał w podobnych przypadkach sto na sto. Taki symboliczny stempel na tytule w podobnym stylu w jakim gra, z lekkością i gracją, Bayer.

Można też stwierdzić, że jego tytuł stanowi rodzaj skutecznej odtrutki po wielu latach trudnego do wytrzymania stanu w jakim funkcjonowali kibice z Leverkusen. Bayer był przecież ironicznie nazywany „Neverkusen” (niemieckie słowo „never” oznacza „nigdy”), bo nigdy nie potrafił zdobyć tytułów czy trofeów, które wydawały się być na wyciągnięcie ręki.

Dlatego dotąd kojarzył mi się z meczem ostatniej kolejki Bundesligi w sezonie 1999/2000. Potrzebował w niej remisu w wyjazdowym starciu z SpVgg Unterhaching. To skromny klubik z miasteczka położonego na przedmieściach Monachium, którego drużyna zajmowała miejsce w środku tabeli, nie grając już o nic. Ale to miejsce było niewiarygodnym sukcesem w premierowym sezonie w Bundeslidze, z której spadła w kolejnym, nigdy już do niej nie wracając.

Można więc powiedzieć, że Bayer trafił na Unterhaching w absolutnie szczytowym dla tego klubu momencie. I poległ, przegrywając 0:2, oddając w ten sposób tytuł Bayernowi. Oglądałem relację z meczów tej ostatniej kolejki w programie jednej z niemieckich stacji telewizyjnych. Pamiętam jak załamanego trenera Bayeru Christopha Dauma próbował pocieszać po przegranej ktoś z jego bliskich. Nie sądzę jednak, by ktokolwiek w tym dniu był w stanie skutecznie pocieszyć kogokolwiek z Leverkusen.

Przez następne prawie ćwierć wieku moje pierwsze skojarzenia związane z nazwą „Bayer” związane były właśnie z tym meczem i tą sceną. Jego kibice mieli negatywnych skojarzeń znacznie więcej. Przecież w 2002 roku musieli być jeszcze bardziej zdołowani, gdy w końcówce sezonu przegrał walkę o mistrzostwo Niemiec, finał krajowego pucharu i finał Ligi Mistrzów, w którym pokonał go Real Madryt.

Po niedzielnym zwycięstwie nad Werderem nazwa „Neverkusen” stała się nieaktualna. Dla kontrastu proponuję nazywać drużynę śrubującą rekord meczów bez porażki „bayeranckim Bayernem”, bo takie robi w tym sezonie bajeranckie wrażenie swą grą.

A chyba największa w tym zasługa hiszpańskiego trenera Xabiego Alonso. Osiągnął niewiarygodny wręcz sukces i nie… zgłupiał. Mógł wybierać kluby, które chciałyby go zatrudnić od nowego sezonu. Postanowił jednak zostać na kolejny w Leverkusen. Bo choć dokonania zawodnicze ma imponujące (między innymi mistrzostwo świata i dwukrotne mistrzostwo Europy, plus długa lista trofeów klubowych), to doświadczenie trenerskie ciągle bardzo skromne. Przed Bayerem pracował tylko z młodzieżą w Realu Madryt i prowadził rezerwy Realu Sociedad San Sebastian.

Dobrze, że za szybko nie uwierzył w swą gwiazdę. Warto by najpierw nabrał potrzebnego doświadczenia jako szkoleniowiec, choćby nauczył się zarządzać kryzysem, co we wspomnianym fachu jest równie ważne jak zdobywanie kolejnych tytułów. W najbliższym sezonie pewnie nadarzy się ku temu okazja. Bardziej doświadczeni od Hiszpana trenerzy dobrze wiedzą, że znacznie trudniej utrzymać się na szczycie, niż się na niego wdrapać.

▬ ▬ ● ▬