Będzie można trochę odpocząć

Fot. Trafnie.eu

We wtorek startuje Liga Mistrzów. Właściwie pół ligi. I chyba właśnie z tego powodu trudno zauważyć szczególne podniecenie ze wznowienia rozgrywek.

No, może poza Lwowem, głównie ze względu na trwającą wojnę na Ukrainie. Na wschodzie kraju giną ludzie. Nie ma tam mowy nie tylko o grze w piłkę, ale nawet o normalnym życiu. Dlatego Szachtar z Doniecka przeniósł się do Lwowa, gdzie w poniedziałek wylądował też Robert Lewandowski z kolegami.

Miejscowe Karpaty w przewidywalnej przyszłości pewnie w Lidze Mistrzów nie zagrają, choć wykluczyć się tego nie da. Wojenne problemy przyniosły jednak kibicom ze Lwowa niespodziewaną korzyść, mogą obejrzeć u siebie mecz ze sławnym Bayernem. Dlatego jego wizyta jest sporą atrakcją w mieście i nawet początkiem rundy wiosennej w kraju, w którym liga jeszcze nie wznowiła rozgrywek.

Zresztą Liga Mistrzów startuje tylko w połowie. Jedni grają, drudzy się przyglądają. Rewanże za dwa wtorkowe mecze dopiero za trzy tygodnie, 11 marca. Wszystko dlatego, że w Lidze Europejskiej jest jeszcze dwa razy więcej drużyn. Trzeba się tego nadmiaru sprytnie pozbyć, więc w jednych rozgrywkach mecze non stop, a w drugich na pół gwizdka.

Dzięki temu zawodnicy kilku czołowych klubów będą mogli wreszcie trochę... odpocząć. Weźmy kluby hiszpańskie. Dla nich styczeń i luty to Pucharu Króla w środku tygodnia, tydzień w tydzień. I to walka na całego. Real spotkał się dwa razy w tych rozgrywkach z Atletico. Czyli grał dwa dodatkowe finały Ligi Mistrzów, jak ten ostatni z maja w Lizbonie.

Teraz, ze względu na rozciągnięty, czy raczej podziurawiony, kalendarz 1/8 finału, piłkarze z Madrytu przynajmniej odpoczną sobie co jakiś czas w środku tygodnia. A biorąc pod uwagę ich przeciwników, pewnie odpoczną też trochę na boisku. Real zagra z Schalke. W ubiegłym roku zlał ich 6:1 w Gelsenkirchen. Oczywiście nikogo nie można lekceważyć, ale... Gdyby ktoś miał do wyboru mierzyć się znów z Atletico, jak w Pucharze Króla, czy lecieć do Niemiec, chyba nie trudno przewidzieć, co by wybrał.

Jose Mourinho powiedział, że ostatnie lata to ostateczne zwycięstwa faworytów w Lidze Mistrzów tylko „pół na pół”. Ciekawe co miał konkretnie na myśli? Czy wygraną w 2010 (wtedy jeszcze jego) Interu nad Bayernem, a wcześniej Barceloną (słynny zaparkowany autobus w bramce)? A może triumf nad tym samym Bayernem (wtedy jeszcze nie jego) Chelsea dwa lata późnej? Jeśli to miałyby być niespodzianki, to bez niespodzianek ligę może wygrywać tylko ktoś z trójki – Real, Barcelona, Bayern.

Idąc dalej rozumowaniem Mourinho niespodzianką w tym roku byłby triumf na przykład PSG lub Manchesteru City. Już kiedyś typowałem taki wymarzony dla mnie finał. Bo nikt mi nie wmówi, że Ligę Mistrzów ma szansę wygrać choćby Szachtar czy Basel. Łatwo z nimi nikomu nie będzie na pewno, ale pozostańmy realistami. Prawdopodobieństwo, że w czerwcu w Berlinie srebrny puchar wzniesie po finale kapitan z Doniecka czy Bazylei jest mniej więcej takie, jak mój mocno spóźniony debiut w tych rozgrywkach w barwach którejkolwiek z drużyn.

▬ ▬ ● ▬