Błędne koło

Dwie polskie drużyny walczyły w czwartek w trzeciej rundzie kwalifikacyjnej do Ligi Konferencji Europy. Obie wywalczyły awans, jednak było coś jeszcze.

Raków pokonał w Częstochowie słowackiego Spartaka Trnava 1:0, co przy zwycięstwie na wyjeździe przed tygodniem 2:0, gwarantowało oczywiście grę w ostatniej rundzie kwalifikacji. Jego przeciwnikiem będzie czeska Slavia Praga. Rywal na pewno silny, jednak chyba mimo wszystko pozostający w zasięgu drużyny Marka Papszuna. Zwycięzca tej rywalizacji uzyska prawo gry w fazie grupowej rozgrywek.

Ma na to szansę także Lech, który w rewanżowym meczu pokonał w Poznaniu islandzkiego Vikingura Reykjavik 4:1. Wynik teoretycznie okazały, niwelujący straty z przegranego 0:1 pierwszego meczu, ale… Tu zaczyna się długa wyliczanka mająca wpływ na ocenę przebiegu widowiska. Było ono niezwykle emocjonujące, chwilami aż za bardzo.

Lech już do przerwy odrobił straty prowadząc 2:0, choć to goście mogli prowadzić w takim stosunku po kilku początkowych minutach! Asystę przy pierwszej bramce zaliczył zdobywca drugiej, Norweg Kristoffer Velde. Zamiast się cieszyć z jej strzelenia wsadził palce do uszu, jakby chciał uciszyć wszystkich krytyków. Bo piłkarze z Poznania mieli w czwartkowy wieczór przeciwko sobie nie tylko rywali z Islandii, ale i własnych kibiców.

Niezadowoleni z ich postawy w tym sezonie potrafili zamiast dopingu dawać z trybun wyrazy szyderstwa, na zmianę z dołującą ciszą. Chwilami odnosiłem wrażenie, że czekają tylko na potknięcie miejscowych piłkarzy, by mieć mocniejszy powód do wyżycia się na nich, zamiast cieszyć się z ewentualnego awansu do kolejnej rundy.

A powodów do huśtawki nastrojów było sporo. Goście zaczęli w końcówce atakować, stwarzając zawodnikom Lecha okazje do kontrataków, po których mogli strzelić dwie, trzy, cztery... bramki, wręcz trudno zliczyć wszystkie sytuacje. Nie wykorzystali żadnej. Za to Vikingur w ostatniej, piątej minucie doliczonego czasu gry przeprowadził skuteczną akcję zakończoną golem, doprowadzając do dogrywki! A w niej emocji aż nadto: bramka dla Lecha, czerwona kartka da piłkarza Vikingura, karny (niewykorzystany) dla Lecha, wreszcie kolejna bramka, na 4:1, dla gospodarzy.

Tyle działo się na boisku. Na trybunach emocji nie było niestety widać. Miejscowi kibice nagrodzili po meczu owacją piłkarzy przyjezdnych, próbując w ten sposób, tak sobie to tłumaczę, dodatkowo ukarać własnych. To swoiste błędne koło. Żądają od piłkarzy, by natychmiast grali lepiej, choć ze swej strony robią wszystko, by im to utrudnić.

Lech nie prezentuje w niedawno rozpoczętym sezonie formy chociaż zbliżonej do tej z poprzedniego, gdy sięgał po mistrzostwo. Sztab szkoleniowy pewnie chciałby wiedzieć dlaczego tak się dzieje. Trudno jednak obwiniać za wszystko zawodników. Grają jak potrafią najlepiej. Zarzucanie im, że zarabiają za dużo, jest nietrafne, bo zarabiają tylko i wyłącznie tyle, ile ktoś chce im płacić. Od lat piszę, że polska liga jest najbardziej przepłacana w Europie, ale czy to kogoś obchodzi?

Jeśli ktoś ma pretensje, że zawodnicy Lecha nie rozprawili się w odpowiednim stylu z najwyżej w połowie profesjonalnymi (pracującymi poza treningami na różnych etatach) Islandczykami, niech zatrudni tych Islandczyków.

Zastanawiam się jakie jest wyjście z ponurej sytuacji w Poznaniu i czy w ogóle jest jakieś sensowne. Bo jaki ma sens oglądanie w kolejnej rundzie kwalifikacji meczu z luksemburskim F91 Diddeleng, z nim właśnie zagra Lech, skoro piłkarze mają być znów obrażani z trybun przez własnych kibiców?

▬ ▬ ● ▬