Boiskowy łobuz, fantastyczny piłkarz

W poniedziałek pięćdziesiąt lat skończył jeden z najbarwniejszych zawodników w historii futbolu. Jego kariera to gotowy scenariusz na niezwykły film.

We wtorek 8 lutego 1966 roku w Płowdiw na świat przyszedł Christo Stoiczkow. O tym, że we wtorek powiedziała mi Tania Wasilewa, bułgarska dziennikarka od lat mieszkająca w Polsce. Zadzwoniła do mamy Stoiczkowa z okazji jego pięćdziesiątych urodzin i ta nie pamiętała w jaki dzień tygodnia wydała na świat swego syna. Pamiętała tylko, że bladym świtem o 5.30 rano. I bladym świtem powitała dzień – rocznicę jego urodzin, bo tylu miała gości w nocy z niedzieli na poniedziałek. Zabrakło tylko jubilata, który mieszka na Florydzie i pracuje dla meksykańskiej telewizji.

Tanię znam niemal od zawsze, a ponieważ darzę sympatią, zawsze też lubiłem się trochę z nią podroczyć, mówiąc o Stoiczkowie - „ten twój łobuz”. Bo to był niezły boiskowy ancymon, ale przy okazji fantastyczny piłkarz. Tania wie o nim chyba nawet więcej niż on sam. Była wicenaczelną miesięcznika „Стоичгол” („Stoiczgol”) poświęconego wyłącznie Stoiczkowowi!!! Ukazywał się w Bułgarii na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Jeden egzemplarz zachowałem na pamiątkę.

Niesforny Christo jeszcze dobrze nie zaczął kariery, a już został… dożywotnio zdyskwalifikowany. W 1985 roku jego CSKA Sofia grało w finale Pucharu Bułgarii z odwiecznym rywalem – Lewskim. Ich mecze zawsze są zacięte, ale w tym trup padał gęściej niż zwykle. Doszło do ogólnej bijatyki. Temperament poniósł 19-letniego Stoiczkowa, który złapał za gardło jednego z rywali.

Komunistyczne władze się wściekły, rozwiązały oba kluby, powołując do życia nowe. Posypały się kary. Najsurowsza, dla przykładu, dla najmłodszego zawodnika. Zamiast dalej grać w piłkę Stoiczkow trafił na kila miesięcy do wojska. Dożywotnią dyskwalifikację łaskawie zamieniono mu na kilkumiesięczną karę i mógł wrócić na boisko.

Jakie ma możliwości pokazał w meczu Pucharu Zdobywców Pucharów z Barceloną. Choć jego CSKA odpadło, strzelił rywalom trzy bramki i wkrótce został ich zawodnikiem. Tak zaczął się najlepszy okres w jego karierze zwieńczony zdobyciem „Złotej Piłki”, czyli spełnieniem jego najskrytszych marzeń. Zdobył też z Barceloną pierwszy w jej dorobku Puchar Mistrzów. Stworzył niezapomniany duet napastników z Brazylijczykiem Romario - boiskowy łobuz z pozaboiskowym baletmistrzem pod czujnym okiem zimnego i wyrachowanego Holendra Johanna Cruyffa.

Stoiczkow szczerze nienawidzi innego Holendra, który też był trenerem Barcelony – Louisa van Gaala. W jednym z programów telewizyjnych przebrał się za boksera i na ringu okładał pięściami nadmuchaną głowę van Gaala. Nie zmarnuje żadnej okazji by go uszczypnąć w mediach, szczególnie po ostatnich słabych meczach Manchesteru United.

Bułgar nie byłby sobą, gdyby nie narozrabiał także na boisku. W meczu o Superpuchar Hiszpanii z Realem, wściekł się na sędziego Urízara Azpitarte. Nie tylko go zwymyślał od najgorszych, ale nadepnął na jego stopę. Powisiał za karę dwa miesiące…

Należał do złotego pokolenia bułgarskiego futbolu. Poprowadził reprezentację swojego kraju do czwartego miejsca w mistrzostwach świata w 1994 roku. Gdy wrócili ze Stanów Zjednoczonych do Sofii, witano ich jak Bogów.

Bułgarzy zagrali w finałach po sensacyjnym remisie 1:1 w ostatnim meczu kwalifikacyjnym z Francją na Parc des Princes w Paryżu. Wywalczyli awans zdobywając gola w samej końcówce. Stoiczkow w tunelu przed meczem wyprowadzał z równowagi francuskich kogutów krzycząc – „Kukuryku”! Jak widać po końcowym wyniku, skutecznie.

W finałach trener Dimityr Penew zastosował taktykę bezstresową. Po sromotnej porażce 0:3 w inauguracyjnym meczu z Nigerią, Bułgarzy podchodzili do kolejnych na wielkim luzie, mieszkali razem z żonami i narzeczonymi, nie przejmując się zupełnie reżimem treningowym. Pomysł okazał się trafiony, bo sensacyjnie awansowali do półfinału.

W decydującym o tym meczu z Niemcami doszło w przerwie (przegrywali 0:1) do kłótni dwóch gwiazd – Stoiczkowa i Krasimira Bałykowa. Trener zamknął obu w oddzielnym pokoju, by wyjaśnili sobie wszystkie problemy, a sam poszedł do reszty zawodników. I znów podjął wspaniałą decyzję, bo Bułgaria w drugiej połowie zdobyła dwie bramki dające jej zwycięstwo.

Przegrała w półfinale z Włochami 1:2. Stoiczkow w swoim stylu twierdzi, że była to zmowa decydentów światowej piłki, by nie dopuścić Bułgarów do finału. O arbitrze tego meczu, Francuzie Joelu Quiniou, mówi, że go obrabował. Obok van Gaala pozostanie pewnie jego największym wrogiem do końca życia. Taki już urok tego boiskowego łobuza, który przy okazji był wspaniałym piłkarzem.

▬ ▬ ● ▬