Brawa przez gwizdy

Fot. Trafnie.eu

Polska bezbramkowo zremisowała z Irlandią w Poznaniu. W porówaniu z koszmarem sprzed kilku dni we Wrocławiu - wyraźny postęp.

Za podsumowanie meczu niech posłuży obrazek dwie, może trzy minuty po jego zakończeniu. Polscy piłkarze zgromadzeni w kole na środku boiska odwaracali się kolejno do wszystkich trybun i dziękowali brawami za doping. Odpowiedziało im coś, co było mieszanką nieśmiałych braw i gwizdów. 

Tak reagowali ci, którzy jeszcze zostali na stadionie, który błyskawicznie opustoszał. Tuż po końcowym gwizdku były same gwizdy. I to, w odróżnieniu od meczu we Wrocławiu, doskonale rozumiem. Reakcja logiczna po zakończeniu marnego widowiska. Ale wcześniej był przynajmniej doping, nie tylko szyderstwa jak przed kilkoma dniami. Chyba słowa Mateusza Klicha o czterdziestu tysiącach zakazów stadionowych zrobiły swoje. Postęp na trybunach był więc widoczny. A na boisku?

Jeśli chodzi o wynik na pewno też. "Na zero z tyłu" - jak lubią mówić piłkarze o meczach, w których nie tracą bramki. Wbrew temu co pisano i mówiono przed spotkanmiem ze Słowacją, nie było wtedy żadnej rewolucji w składzie (raptem dwóch bocznych obrońców). Taką zafundował nam pan trener dopiero przeciwko Irlandii. Adam Nawałka posłał do boju zupełnie nową linię obrony i dwóch defensywnych pomocników. Poskutkowało na tyle, że jego drużyna nie straciła bramki. Czyli takie zestawienie na Irlandczyków wystarczyło. Czy wystarczy na mocniejszych rywali? Raczej wątpię.

Nawałka w Poznaniu już odżył przy bocznej linii. Biegał i wrzeszczał na piłkarzy, szczególnie po przerwie. Ale nawet jakby tam eksplodował rozrywając się na strzępy, pewnych rzeczy i tak ich nie nauczy. Ograniczenia związane z umiejętnościami są nie do przeskoczenia.

Natomiast niech nikt nie próbuje gadać bzdur, że pilkarzom się nie chce. Powiedziałbym, że we wtorkowy wieczór chciało się nawet za bardzo, co było widać w każdej akcji. Trudno powiedzieć, że gryźli trawę, bo na klepisku w Poznaniu trawy niestety nie było za wiele. To nie ułatwiało na pewno gry obu zespołom, które do grupy wirtuozów technicznych nie należą.

O zaangażowaniu, nawet ponad miarę, świadczy sytacja z drugiej połowy. Krzysztof Mączyński źle uderzył piłkę głową. Ta poleciala w górę. Natychmiast chciał naprawić swój błąd i tym razem lepiej ją trafić. Ale to samo postanowił zrobić debiutujący w kadrze Piotr Ćwielong. Zamiast piłki niefortunnie trafił Mączyńskiego w głowę, że ten już nie wstał z murawy. Został zniesiony na noszach. Sytucja miała miejsce w środku boiska, była zupełnie niegroźna. Przez brak komunikacji, a chyba też nadmierną adrenalinę, dla jednego z naszych orłów mecz skończył się szybciej niż powinien.

O samej grze nie ma sensu pisać, bo nie bardzo jest o czym. Walka, walka i jeszcze raz walka na klepisku. Nawałkę czeka jeszcze dużo pracy. Najważniejsze, przynajmniej na razie, że w tym calym towarzystwie on sam pozostaje największym optymistą.

▬ ▬ ● ▬