Brazylia kolorowa

Fot. Trafnie.eu

Wybrałem się na spacer po Rio de Janeiro. Na ulicach najlepiej widać jak Brazylia żyje mistrzostwami. Niektóre dekoracje stanowią prawdziwe dzieła sztuki.

Rio de Janeiro jest piękne, ale głównie ze względu na swoje położenie. Gdy przyglądałem się domom w tak zwanych dobrych dzielnicach, nie miałem wątpliwości, że w bogatych europejskich krajach uchodziłyby za najgorsze. Może nie dzielnice nędzy, ale na pewno z tabliczką – wchodzisz na własną odpowiedzialność. Oczywiście mają swój urok i koloryt, ale trochę inny od europejskich standardów. Podczas mistrzostw na pewno są bardziej kolorowe.

Wszystko eksplodowało barwami brazylijskiej flagi – żółtym, zielonym, jasnoniebieskim i białym. Na ulicach Rio prawdziwe zatrzęsienie straganów z kanarkowymi koszulkami i innymi akcesoriami brazylijskiej reprezentacji. Nawet nie trzeba mieć przewodnika, po liczbie straganów natychmiast można się zorientować jak ważne jest dane miejsce na mapie miasta. Kto zainwestował w produkcje flag i serpentyn, będzie żył długo i szczęśliwie.

Później była wizyta na Maracanie. Wizyta była już dzień wcześniej, ale tym razem na meczu. Grałem wiele razy na... Maracanie. Który dzieciak nie grał? Miliony boisk na całym świecie tak były i pewnie są nazywane w dziecięcej wyobraźni. Moja Maracana była piaszczysta, nierówna, ale najważniejsze, że w ogóle była. Teraz miałem okazję skonfrontować dziecięce marzenia z rzeczywistością.

Stadion jest wielki, widoczność nie za specjalna, ze względu na małe nachylenie trybun. Gdy obiekt powstawał ponad sześćdziesiąt lat temu, obowiązywały jeszcze inne standardy. Choć go gruntownie przebudowano, wszystkiego poprawić się nie udało. Po gruntownym liftingu nie przypomina tego obiektu, na którym Brazylia przeżyła największą żałobę w swych dziejach, przegrywając z Urugwajem w 1950 roku.

Mecz na Maracanie to zawsze przeżycie. A pierwszy mecz w życiu tam oglądany, przeżycie wyjątkowe. To nie tylko symbol brazylijskiej piłki. To jeden z symboli tego kraju. Jaki stadion może się równać z Maracaną? Znam tylko jeden – Wembley. Ale żaden inny nie widział tak regularnie wszystkich największych brazylijskich gwiazd.

W niedzielny wieczór najjaśniej świeciła gwiazda argentyńska. Lionel Messi miał słaby początek meczu z Bośnią i Hercegowiną, ale później się przełamał akcją świadczącą o jego piłkarskim geniuszu. Zdobył wspaniałą bramkę, co nie udało mu się w poprzednich finałach przed czterema laty. 

Równie wielkie wrażenie jak Messi zrobili na mnie argentyńscy kibice. To kibice prawdziwi, każdy z reguły regularnie chodzi na mecze swojej drużyny klubowej. Czyli zaprawieni w dopingu. Na Maracanie było ich kilkadziesiąt tysięcy, więc była też atmosfera. Nie znam ani portugalskiego, ani hiszpańskiego, ale wyczułem, że przekomarzali się z Brazylijczykami na przyśpiewki i hasła. No bo nie z tymi z Bośni, których była garstka.

Miałem dodatkową atrakcję przed i po meczu, gdy podróżowałem metrem z argentyńskimi kibicami. Wagony kolejki falowały razem z nimi nawet podczas postojów na stacjach. Tę energię czuć było też na Maracanie.

W drodze powrotnej jeden z Argentyńczyków stojący obok mnie już zdjął koszulkę i wypytywał czy dojedzie metrem na Copacabanę. Zapowiadała się niezła impreza. Mam nadzieję, że mój towarzysz podróży i wszyscy jego kumple dotrwali cali i zdrowi do rana.

▬ ▬ ● ▬

Galeria