Brazylia świętuje

Fot. Trafnie.eu

Po zwycięstwie miejscowej reprezentacji w inauguracyjnym meczu z Chorwacją zapanowała euforia. Wszystkie problemy na razie poszły w odstawkę.

Jeszcze zanim rozpoczął się w czwartek mecz w Sao Paulo, zrobiło się odświętnie. W oknach i na balkonach pojawiły się wielobarwne brazylijskie flagi. W sklepach, restauracjach i barach stanowiły obowiązkowy element dekoracji.

Choć narodowi nie podoba się, że rząd wydał tyle pieniędzy na mistrzostwa, gdy drużyna w kanarkowych koszulkach wychodzi na murawę, trzeba pokazać narodową dumę. W dobrym tonie jest teraz paradowanie w takim stroju po brazylijskich ulicach.

W mediach sprawozdania po meczu z Chorwacją pełne są charakterystycznych dla miejscowych dziennikarzy określeń (ale tylko po zwycięstwie): wspaniałe, fantastyczne, ekscytujące, niesamowite, fascynujące... O karnym, którego nie było, ktoś gdzieś tam wspomni, albo i nie, na samym końcu.

Najbardziej opanowani w tym szaleństwie okazali się miejscowi politycy i to jeszcze przed meczem. Byłem na kilku wielkich imprezach, ale pierwszy raz obejrzałem oficjalne otwarcie bez... oficjalnego otwarcia. Przygotowano wielobarwną prezentację, by pochwalić się brazylijską przyrodą i muzyką. Nie było jednak żadnego przemówienia czy choćby banalnych słów: „Uważam imprezę za otwartą”... Dziwne? Raczej logiczne. Pani prezydent była na stadionie. Gdy jej reprezentacja zdobywała bramki, wyskakiwała w górę, nie bacząc na powagę zajmowanego stanowiska, jak prawdziwy kibic. Ale nie zaryzykowała wygłoszenia przemówienia.

Przed rokiem zrobiła to na Pucharze Konfederacji i została straszliwie wygwizdana. Było pewne, że podobnie kibice przywitaliby ją i teraz. Niepotrzebne skalanie wizerunku przed jesiennymi wyborami. Jeśli Brazylijczycy zdobędą mistrzostwo świata, zdąży się jeszcze ogrzać w blasku ich sukcesu.

Gdyby ktoś mnie zapytał co najbardziej utkwiło mi w pamięci z inauguracyjnego meczu, przywołałby od razu scenkę jeszcze sprzed jego rozpoczęcia. Spojrzałem specjalnie na zegarek. Pozostały 23 minuty do pierwszego gwizdka sędziego. Wtedy przy bocznej linii pojawił się Kaka razem z kilkuletnim synkiem.

Brazylijscy piłkarze właśnie się rozgrzewali. Gdy zobaczyli Kakę, zaczęli kolejno do niego podchodzić, wylewnie się witać i obściskiwać. Nie zapominali też o synku dawnego gwiazdora „Canarinhos”. Neymar zamienił kilka zdań z Kaką, a jeszcze dłużej rozmawiał z dzieckiem, pogłaskał go po głowie, a na koniec ucałował w czoło jak dobry wujek. Wszystko z uśmiechem i na wielkim luzie, niecałe pół godziny przed jednym z najważniejszych meczów w całej historii brazylijskiego futbolu!

Zacząłem się później zastanawiać czy ten luz nie był za wielki. Skoncentrowani do bólu Chorwaci szybko strzelili gospodarzom bramkę. Właściwie tylko w tym pomogli, bo był to brazylijski „swojak”. I chyba nic lepszego drużynie Scolariego nie mogło się przytrafić. Ta bramka ich obudziła. Czyli może jednak luzu było w sam raz biorąc pod uwagę efekt końcowy?

Przypominała mi się podobna scenka przed meczem Polaków na inaugurację EURO 2012 z Grecją. Następnego dnia do studia TVP zaproszono dzieci, które wyprowadzały zawodników na boisko. Dziennikarka zapytała ich o czym rozmawiały z naszymi orłami. Dzieciaki odpowiedziały szczerze, że o niczym, bo nawet się do nich nie odezwali. Byli tak naładowani, tak skoncentrowani, że zupełnie odizolowali się od świata.

Na początku meczu ruszyli na Greków i strzelili bramkę. Później było już niestety gorzej i zakończyło się tylko remisem. Co gorsze – za dużo luzu, czy za dużo koncentracji? Patrząc na to, co robią na boisku Brazylijczycy, a czego nie robią Polacy, odpowiedź jest raczej oczywista...

▬ ▬ ● ▬