Brazylia w ich oczach

Fot. Trafnie.eu

Obraz mistrzostw kształtują w świecie akredytowani na nich dziennikarze. W biurach prasowych, w których pracują, bywa czasami ciekawiej, niż na murawie stadionów.

Wejść tam mogą tylko ci, którzy mają akredytację. Pod tą nazwą kryje się kawałek plastiku ze zdjęciem delikwenta, jego nazwiskiem i nazwą redakcji, dla której pracuje. Na EURO 2008 człowiek, który dawał mi akredytację powiedział coś ciekawego:

- Paszport możesz zgubić, akredytacji nie.

Miał rację. Bez niej dziennikarz nie istnieje. Nie wejdzie nigdzie. Rzeczywiście trzeba jej strzec bardziej niż paszportu. Gdy dynda na szyi, jest przepustką w wiele miejsc na mistrzostwach. Przede wszystkim do biura prasowego. To wbrew pozorom ciekawsze miejsce, niż wielu mogłoby się wydawać. Choć wygląda niespecjalnie. Rzędy stolików z krzesłami po obu stronach. Do tego telewizory, na których można oglądać mecze. I jeszcze bar z niezbyt wyszukanym menu, na pewno nie w cenach promocyjnych.
Ciekawe jest obserwowanie ludzi tu przebywających. Dzielą się z grubsza na dziennikarzy i patriotów. Pierwsi koncentrują się na pracy. Drudzy na przekazaniu światu dumy z faktu z jakiego kraju pochodzą, strojąc się w koszulki swoich reprezentacji. Z reguły są z mniej znaczących piłkarsko części globu. Nie widziałem na przykład nigdy Anglika, który by paradował w trykocie reprezentacji. A ze dwa dni temu siedział koło mnie koleś z Kenii, jeśli dobrze pamiętam.

Sporą atrakcją są zawsze dziennikarze z radia i telewizji z krajów latynoskich. Gdy zaczynają nagrywać relację robi się naprawdę ciekawie. Podniesionym, namiętnym głosem wykrzykują do mikrofonu zdanie za zdaniem, aż wszystko wokół wiruje. Oczywiście w najmniejszym stopniu nie przejmują się tym, że ktoś koło nich potrzebuje spokoju, by coś napisać. Można odnieść wrażenie, że są w zupełnie innej rzeczywistości. Gdy na nich patrzę, wiem, że są na pewno.

Jeszce większą atrakcję stanowią latynoskie piękności. W krajach, w których na zawodników zawsze rzuca się tłum dziennikarzy, nie tak łatwo dostać wywiad na wyłączność. No, chyba że poprosi o niego dama, z którą chciałoby się (nie tylko) przegadać wiele godzin. I kilka takich już nie raz rozpraszało mnie skutecznie uniemożliwiając skupienie się na tekście.

Swoją atmosferę w biurze prasowym mają transmisję z meczów. Jest wtedy prawie jak na trybunach. Gdy pada bramka – okrzyki, brawa, podskoki, uściski... Albo przeciągłe „Oooooooo...” Wiadomo, strzał minimalnie niecelny.

W środę żurnalistom w biurze prasowym na Maracanie niespodziewane atrakcje zgotowali kibice z Chile.

Stałem sobie spokojnie, by odebrać bilet na mecz ich reprezentacji z Hiszpanią, gdy nagle słyszałem tupot kilkudziesięciu nóg. Sforsowali punkt kontrolny, w którym dziennikarze prześwietlani są jak przy wejściu na pokład samolotu, by dostać się bez biletu na stadion. To im się udało. Zdemolowali część biura przewracając ścianki działowe, kilka metalowych szafek i telewizorów. Tych ostatnich na szczęście nie uszkodzili. Sami nie mieli szczęścia, bo zostali otoczeni i wyprowadzeni ze stadionu. Żadnego meczu na tych mistrzostwach już nie zobaczą.

Dziennikarze mieli za to gotowy temat, który przyszedł do nich do biurka. Bez żadnej przenośni. Może i biura prasowe wyglądają nieciekawie, ale naprawdę bywa w nich ciekawie.

▬ ▬ ● ▬

Galeria