Burza, nawet dwie

Fot. Trafnie.eu

Niemcy pokonali Duńczyków 2:0 w meczu 1/8 finału mistrzostw Europy. Tak miało być, bo wygrali gospodarze, uważani za faworytów jego starcia, jednak…

Gdy przyjechałem do Dortmundu wczesnym popołudniem, przypominał już miejsce wielkiego pikniku, choć do meczu pozostawało jeszcze wiele godzin. Przez pasaż handlowy w centrum miasta przelewał się tłum kibiców ubranych w białe koszulki z wypustkami w czarnym, czerwonym i żółtym kolorze, czyli narodowej flagi. Przy Willy-Brandt-Platz rządził DJ, który puszczając skoczne kawałki tak rozhuśtał tłum przed nim zgromadzony, że można było odnieść wrażenie, jakby okoliczne domy podskakiwały wraz z kibicami.

Nie trzeba było nikogo pytać o zdanie, by dojść do jedynego logicznego wniosku – sobotni mecz mogła wygrać tylko jedna drużyna! Oczywiście zdaniem tych, którzy w tym pikniku brali udział. Bo Duńczyków było niewielu, że mogłem ich bez trudu policzyć na palcach.

Takie podejście zawsze jest niebezpieczne. Ale czy można się spodziewać innego, skoro drużyna gospodarzy imprezy gra w zespołem, który zdecydowanie wydaje się pozostawać w jej zasięgu, a kibicuje jej cały naród? Wyraźne ostrzeżenie przyszło jeszcze zanim się mecz zaczął. Pod trybunami stadionu w Dortmundzie zamontowanych jest mnóstwo telewizyjnych ekranów, na których kibice mogli obserwować toczący się już w Berlinie pierwszy mecz 1/8 finału pomiędzy Włochami i Szwajcarami, którzy zafundowali aktualnym jeszcze mistrzom Europy wcześniejszy powrót do domu, wygrywając 2:0.

Gdy na półtorej godziny przed drugim meczem 1/8 finału w Dortmundzie piłkarze wyszli na tradycyjną przechadzkę na murawę stadionu, nie znali jeszcze tego wyniku. Duńczycy wyglądali na zdecydowanie bardziej skupionych. Niemcy sprawiali wrażenie wręcz rozluźnionych. Kiedy kilkadziesiąt minut później przystanęli na chwilę w tunelu przed wyjściem na rozgrzewkę, humory wyraźnie im popisywały, co uchwyciły telewizyjne kamery. Nie wiem, czy są już tak mocni mentalnie, że sprawiają wrażenie wyluzowanych nawet przed najważniejszym dla niemieckiej piłki meczem od wielu lat?

Zanim mogłem znaleźć odpowiedź na pytanie, wszelkie nastroje mocno ostudziła pogoda. Nad stadionem od początku meczu zbierały się ołowiane chmury. Gdy wreszcie lunęło, a całkiem blisko nastąpiło kilka wyładowań atmosferycznych, angielski sędzia Michael Oliver w 35 minucie kazał zawodnikom zejść do szatni. Grę wznowiono po kilkudziesięciu minutach, gdy nawałnica ustała.

Dwie przerwy, także ta planowana po końcu pierwszej połowy, wyraźnie źle wpłynęły na koncentrację Niemców, bo na początku drugiej Duńczycy szybko zdobyli bramkę. Stadion zamarł, by następnie eksplodować radością, gdy po analizie VAR sędzia jej nie uznał. To być może było potrzebne i ostateczne ostrzeżenie dla Niemców, kiedy już niecałe pięć minut później został im przyznany rzut karny.

Działo się to w sytuacji, kiedy dośrodkowywana przez Davida Rauma piłka ledwie musnęła dłoń Joachima Andersena nawet nie zmieniając toru swego lotu. Na telebimach podczas mistrzostw w takich sytuacjach wyświetlane są komunikaty w uzasadnieniem decyzji. Podano w nim między innymi, że ręka Duńczyka była „ułożona w nienaturalny sposób”. Bzdura kompletna wywołująca we mnie burze emocji. Zawsze jest ułożona w naturalny sposób. Jeśli zawodnik stara się zablokować uderzenie rywala, w naturalny sposób podnosi rękę, to normalne. Jeśli ktoś używa argumentu, że takie są przepisy, odpowiadam – to trzeba je zmienić jak najszybciej, bo zabijają piłkę!

Kai Havertz karnego wykorzystał. Choć był to przełomowy moment meczu na pewno nie jedyny decydujący o zwycięstwie Niemców, którzy wyraźnie przeważali i zasłużenie zdobyli drugiego gole po indywidualnej akcji Jamala Musiali, wyrastającego na jedną z najjaśniejszych gwiazd mistrzostw.

Czyli gospodarze awansowali do ćwierćfinału po burzliwym, dosłownie i w przenośni, meczu. Bez względu na to, czy ich rywalem zostaną w nim Hiszpanie, czy Gruzini, mam nadzieję, że żadne nieprzewidziane atrakcje nie będą mu już towarzyszyły.

▬ ▬ ● ▬