Burzliwe życie piłkarskiego Boga

Fot. Trafnie.eu

Zmarł Diego Maradona. Był genialnym piłkarzem. Na boisku nikt nie potrafił sobie z nim poradzić. Poza boiskiem on nie potrafił poradzić sobie tylko z jednym.

W swojej ojczyźnie, Argentynie, miał status Boga. Bez żadnej przenośni, skoro funkcjonuje tam jego własny kościół! Sam przecież kiedyś powiedział po słynnym, niedozwolonym oczywiście, zagraniu ręką, że była to „ręka Boga”.

Ten mecz stanowi kwintesencję jego kariery, czy nawet życia. Na mistrzostwach świata w Meksyku był kapitanem drużyny, która sięgnęła po tytuł. W meczu Argentyny z Anglią zdobył dwie bramki. Najpierw po sprytnym zagraniu ręką przy wyskoku do główki, czego sędzia nie zauważył. Następnie po jednej z najwspanialszych akcji w historii futbolu, gdy przebiegł z piłką pół boiska mijając ponad połowę zawodników drużyny rywali. Cały on – oszustwo i geniusz w jednym!

Na boisku, nawet gdy nie potrafił kogoś przedryblować, co raczej zdarzało się rzadko, potrafił genialnie oszukać, jak w opisanej akcji. Poza boiskiem bywało już gorzej. Tam miał przeciwnika, z którym od pewnego momentu walczył aż do śmierci i którego pokonać nie potrafił. Największym wrogiem Maradony był on sam!

Prosty chłopak z dzielnicy nędzy Buenos Aires nie radził sobie z gigantyczną popularnością na miarę fenomenalnego piłkarskiego talentu, który posiadał. Przytłaczała go, rujnując życie. Poza zdobytymi w karierze pucharami i tytułami, reszta stanowiła cały ciąg porażek i nieszczęść. Pozostanie bolesnym przykładem, że piłka nie tylko potrafi wykreować prawdziwe gwiazdy, ale i je unicestwić.

Jego długa lista problemów zaczęła się tuż po zejściu z boiska podczas jednego z meczów, gdy został przyłapany na stosowaniu dopingu. Włoscy prokuratorzy ścigali go za niezapłacone podatki (gdy był piłkarzem Napoli) w wysokości 25 milionów dolarów, a sędziowie wydali wyrok nie pozostawiający wątpliwości, że jest ojcem nieślubnego dziecka. Jego rodzina się rozpadła, choć była żona dość długo znosiła fanaberie niesfornego męża.

Organizm Maradony zrujnowały narkotyki. Raz udało się go niemal cudem odratować z agonii. Niestety nie robił postępów w koniecznej zmianie stylu życia. A jeśli nawet robił, to nie na tyle istotne, by wydatnie pomóc swemu organizmowi.

Gdy niedawno trafił do szpitala i poddał się operacji mózgu, która przecież do błahych nie należy, zaraz po niej zaczął się awanturować, w swoim stylu, nie chcąc słuchać zaleceń lekarzy. Tym razem organizm, buntujący się wcześniej wielokrotnie, nie wytrzymał kolejnej próby. Maradona zmarł w środę w Buenos Aires. Oficjalnie podany powód śmierci – zawał serca.

Jest smutnym przykładem piłkarskiego Piotrusia Pana, czyli dużego chłopca, który osiągnął wszystko dzięki piłce, ale nigdy nie potrafił wydorośleć. Może dlatego nigdy nie potrafił też zrozumieć, że nie nadaje się do zawodu trenera. Gdy ktoś znów dawał się nabrać i zatrudniał go w tej roli, apelowałem – weźcie mnie zamiast niego, bo po mnie trzeba będzie krócej sprzątać.

Najsmutniejszym obrazkiem to dokumentującym była scena podczas mistrzostw świata w Republice Południowej Afryki. Gdy w ćwierćfinale prowadzona przez niego Argentyna grała w Kapsztadzie z Niemcami, Maradona ze sporą nadwagą konwulsyjnie podskakiwał przy bocznej linii, gdy rywale leli jego piłkarzy wygrywając aż 4:0.

W środę odszedł genialny piłkarz. Miał zaledwie sześćdziesiąt lat. Szkoda, że poza boiskiem był niestety głównie rozkapryszonym Bogiem. I dlatego odszedł tak wcześnie.

PS: Gdy w 2018 roku zatrudniono go w białoruskim klubie Dynamo Brześć, piłkarze występowali w takich koszulkach z ukrytym wizerunkiem sławnego Argentyńczyka...

▬ ▬ ● ▬