Chłopaki sie cenią

Fot. trafnie.eu

Księgowy Śląska Wrocław ma ostatnio bezsenne noce. Tylko czy nie na własne życzenie?

Przed tygodniem dowiedziałem się jakie odszkodowanie dostał były trener Ryszard Tarasiewicz. Zawsze wychodziłem z założenia, że po to się podpisuje umowy, by je później respektować. Trudno więc mieć pretensje do Tarasiewicza, ze upomniał się o swoje. Nawet gdy upominał się w ukochanym przez niego (mam nadzieję) Śląsku, bez którego pewnie nigdy by nie zaistniał w piłkarskim świecie. Komornik ściągnął z konta klubu 1,3 miliona złotych. Mógł znacznie mniej, ale wcześniej ten, delikatnie rzecz ujmując, lekko olał swojego byłego trenera. Ma teraz za swoje, bo jak na polskie warunki kasa to gigantyczna. Dlatego Śląsk odgraża się jeszcze, że będzie walczył o odzyskanie jej części.

Dzięki Tarasiewiczowi rozwiązałem zagadkę, która zatruwała mi życie przez kilka lat. A związana była z jednym z moich ulubionych ulubieńców… Józefem Wojciechowskim. Zastanawiałem się jakim cudem zawsze była do niego kolejka trenerów, choć wiadomo, że on ich wywalał prawie natychmiast po zatrudnieniu. Zupełnie brakowało w tym logiki. I nagle – EUREKA! Najpierw przeczytałem informację o Tarasiewiczu, a przed dwoma dniami przypomniał się wywiadem pan prezes. Jak to poskładać do kupy, okazuje się wyjątkowo logiczne. Pan Wojciechowski to pracodawca idealny. U kogo jeszcze po miesiącu roboty można dostać jedenaście miesięcy urlopu? A u niego tak to mniej więcej wyglądało. No, można było pracować jeszcze krócej. Gdy ktoś się postawił, czego pan prezes bardzo nie lubił, wylatywał natychmiast. Bogusław Kaczmarek przetestował taki wariant na własnej skórze. Ale pan prezes miał jedną istotną zaletę działającą jak magnes o niesłychanej sile – PŁACIŁ! Czyli w praktyce fundował wywalanym trenerom długi, dobrze opłacany urlop. Niedawno okazało się, że nie tylko on. Śląsk, choć po dłuższych przepychankach, też.

Przypadek Tarasiewicza nauczył mnie, że nie należy się przesadnie martwić o zwalnianych w trybie pilnym trenerów, bo z głodu nie umrą na pewno. Losem piłkarzy też nie, w czym utwierdza przykład Sebastiana Mili, również związanego ze Śląskiem. Nie wiadomo czy zostanie z klubie na dłużej. Jak podał „Przegląd Sportowy”, chce za podpis w kontrakcie 600 tysięcy. Dowiaduję się jeszcze, że klubowi decydenci są w strachu. Jak znajdą nawet tyle dla gwiazdora, na pewno nie znajdą dla następnych. A to oznacza bunt w szatni. Teraz już zupełnie nie wiadomo - lepiej grać z Milą, czy już bez niego?

Po co w takim razie chwalić się sumą i ściągać sobie na głowę problemy? Najlepiej by było zapytać „jedną z osób znających kulisy negocjacji”, na którą powołuje się gazeta. Ona wie na pewno. A ja wiem że problem jednych, może być interesem drugich. Za stary jestem, by wierzyć, że przeciek zdarzył się ot tak, przez przypadek. Jeśli był to przeciek kontrolowany, ktoś z klubu może spróbować zmiękczyć Milę. A może agent piłkarza powiedział za dużo? A może nie za dużo? Ale to już temat na oddzielną, bardzo długą opowiastkę.

▬ ▬ ● ▬