2013-12-17
Chłopaki z Bydgoszczy nie pękają!
Trenerzy i piłkarze Zawiszy postawili się miejscowym kibolom. W poniedziałek wydali oświadczenie, w którym popierają właściciela swojego klubu.
Radosław Osuch, bo o nim mowa, nigdy nie był moim ulubieńcem. Uważam, że kiedyś się ośmieszył opowiadając na lewo i prawo jak zdemaskuje Leo Beenhakkera, gdy ten przestanie być polskim selekcjonerem. Wtedy kadrowicze mieli powiedzieć o Holendrze całą prawdę, czyli że handlował piłkarzami. Kilka latek minęło, a żaden jakoś nie złożył obciążających zeznać. Skończyło się na przegranym procesie o zniesławienie. Przegranym przez Osucha, nie Beenhakkera.
Tym razem właściciel Zawiszy pokazał, że ma jaja. Zresztą trenerzy i piłkarze klubu też. Wcześniej, bo już na jesieni na boisku. Teraz udowodnili, że są drużyną także poza nim.
„(…) - nie chcemy więcej kilkunastu takich pseudokibiców na naszych meczach, którzy dla własnych interesów terroryzują resztę osób dopingujących na trybunie B”
- chcielibyśmy przeprosin dla właściciela i pracowników klubu
- informujemy, że w przypadku odejścia z klubu właściciela Radosława Osucha my również opuścimy Zawiszę Bydgoszcz razem z nim” - napisali między innymi w oświadczeniu opublikowanym na oficjalnej stronie klubu.
O co chodzi? Pan właściciel podczas wcześniejszego meczu Zawiszy z Widzewem nie uszanował zaangażowania kiboli ŁKS-u, skumplowanych z tymi z Bydgoszczy. Przyjechali się tam lać ze znienawidzonymi sąsiadami z Łodzi. Osuch razem z policją zapobiegł wpuszczeniu tych z ŁKS na stadion. Nie doszło więc do łódzkiej wojenki w Bydgoszczy, ale zaczęła się wojna między właścicielem a miejscowymi kibolami.
Na piątkowym meczu z Lechem, zamiast dopingować drużynę, wyzywali go od najgorszych. Ani Osuch, ani jego piłkarze i trenerzy jednak się nie przelękli. Wręcz przeciwnie, o czym świadczy poniedziałkowe oświadczenie.
Od razu przypomniała mi się sytuacja z Warszawy gdy jeden z kiboli pobił zawodnika Legii, a wszyscy w klubie, łącznie z poszkodowanym, udawali, że nic się nie stało. Osuch odwrotnie, poszedł na wojnę i nie ma zamiaru ustępować, choć wcześniej długo próbował kiboli obłaskawiać. Ciekawy jestem jak sytuacja się rozwinie…
Na pewno za chwilę gdzieś przeczytam, że w Bydgoszczy to tylko jednostki. Że przecież w ogóle to jest malinowo. I nie ma co przesadzać, uogólniać, bo na meczach jest coraz bezpieczniej. Właściwie po co to zamieszanie?
W listopadzie na konferencji „Bezpieczny Stadion" w Kielcach oznajmiono przecież światu, że na mecze Ekstraklasy nawet przeczkolaki można by już puszczać bez opiekunki.
„Według statystyk nasze stadiony są tak samo bezpieczne, jak te angielskie, co poświadczają dane Home Guard za sezon 2012/2013 dotyczące rozgrywek w Anglii i Walii” - pochwalił się wtedy Marcin Animucki, wiceprezes zarządu Ekstraklasy S.A.
Nie wiem kiedy ostatnio oglądał mecz ligowy z normalnej trybuny, a nie tej VIP-owskiej. Może niech się przejedzie do Bydgoszczy i zrobi rajd po wszystkich sektorach. Wtedy jego słowa nabiorą dla mnie znaczenia. A skoro powołuje się na Anglię, mam dla niego pracę domową, czyli dwa zadania do wykonania.
Zapamiętałem scenę z meczu Premier League, gdy jeden z kibiców wbiegł na chwilę na murawę, by wyściskać strzelca bramki. Pognał za nim na trybuny steward, czyli po naszemu porządkowy (nawet nie wypasiony ochroniarz). Żeby nie było wątpliwości – pognał sam, bez żadnej obstawy! Złapał go i wyprowadził ze stadionu.
Czy podjął by się pan takiego zadania jako porządkowy na jednym z bezpiecznych polskich stadionów, panie Animucki? Radziłbym najpierw profilaktycznie zarezerwować sobie miejsce na najbliższym OIOM-ie (oddział intensywnej opieki medycznej)...
Ta sama rada przed próbą wykonania zadania numer dwa, znów w nawiązaniu do ligi angielskiej. Oglądałem w niedzielę fragmenty meczu Tottenham – Liverpool. Kibice gości siedzieli za jedną z bramek oddzieleni od fanów Spurs tylko stewardami stojącymi na schodach pomiędzy dwoma sektorami. Czy wcieliłby się pan w rolę takiego stewarda na meczu polskiej ligi? Choćby tym, które obejrzałem tego samego dnia, Legia – Cracovia? Odpowiem za pana – nie, bo na polskich bezpiecznych stadionach sektory gości ciągle oddzielają od reszty trybun solidne płoty. A wokół nich jeszcze sektory buforowe, które dla bezpieczeństwa pozostają puste. I słusznie, bo nie sądzę, by sam płot wystarczył.
Jeśli kiedyś uda się go zastąpić porządkowymi, jak w Anglii, wtedy pan Animucki będzie mógł powiedzieć, że polskie stadiony są naprawdę bezpieczne. Czego jemu i sobie życzę, choć nie wiem czy takiej chwili dożyję.
▬ ▬ ● ▬