Chłopcy fajnie się bawią

Fot. Trafnie.eu

Jeden ze znajomych zagranicznych dziennikarzy zapytał mnie kto będzie mistrzem świata? Nie mam pojęcia. Sam chciałbym wiedzieć. Ale znalazłem kandydata.

Po pierwszych dwóch rundach nie cichły zachwyty nad Brazylią, którą zaczęto coraz mocniej typować jako głównego kandydata do tytułu. W trzecim meczu przegrała w Kamerunem, jednak w rezerwowym składzie, bo już wcześniej zapewniła sobie awans do 1/8 finału, ale…

Od razu przypomniały mi się wcześniejsze jej występy w finałach i uświadomiłem sobie, że to już dwadzieścia lat od zdobycia przez nią po raz ostatni tytułu mistrza świata! Niewiarygodne, jak ten czas leci. I we wszystkich kolejnych turniejach przy ocenie gry Brazylii należało się kierować zasadą – nieważne jak zaczyna, ważne jak kończy. Bo z reguły początek miała śpiewający, później zaczynała fałszować, co kończyło się wcześniejszym odpadnięciem z turnieju. Nawet, gdy grała do końca, jak w mistrzostwach organizowanych u siebie w 2014 roku, doznała bolesnych upokorzeń, najpierw półfinale z Niemcami, potem w meczu o trzecie miejsce z Holandią. Dlatego z zachwytami nad Brazylią warto poczekać i przekonać się najpierw jak skończy.

Jeśli nie ona, to kto? Może Argentyna, może Hiszpania, a może Holandia? Po meczu ze Stanami Zjednoczonymi w 1/8 finału Cody Gakpo zagadnięty o tytuł mistrzowski stwierdził spokojnie:

„Gdyby się udało go zdobyć, wtedy będę o nim myślał. Na razie nikt z chłopaków o tym nie rozmawia”.

A może Francja? Gdyby tak rzeczywiście było, warunkiem koniecznym, choć niewystarczającym, jest pokonanie w niedzielę Polski, co wydaje się niestety jak najbardziej możliwe.

Znalazłem w Katarze drużynę, która mogłaby pokrzyżować szyki wszystkim wcześniej wspomnianym. Jej wielkie zdjęcie znajduje się na deptaku w centrum Dohy. Przedstawia reprezentantów różnych krajów występujących w finałach, a powołanych na nie z jednego klubu - Paris Saint-Germain. Są to: Keylor Navas (Kostaryka), Achraf Hakimi (Maroko), Marquinhos i Neymar (Brazylia), Kylian Mbappé (Francja), Lionel Messi (Argentyna), Pablo Sarabia i Carlos Soler (Hiszpania), Danilo Pereira, Vitinha i Nuno Mendes (Portugalia). Pełna jedenastka! Arabscy szejkowie, pompujący w paryski klub od lat gigantyczne pieniądze, pochwalili się nią w swojej ojczyźnie. Gdyby mogła reprezentować ich kraj w finałach zamiast tej, która gładko odpadła z turnieju, nie byłaby bez szans na walkę o mistrzostwo świata.

I jeszcze o jednej drużynie, nawet dwóch, których nie dane mi było oglądać. Po raz pierwszy w Katarze nie pozwolono mi wejść na mecz! Odbywał się na niewielkim boisku zbudowanym na wysepce (pomoście?) przed ekskluzywnym hotelem Fairmont w dzielnicy Marina w Dausze. To jeden z najoryginalniejszych budynków. Przypomina półksiężyc, a zbudowano go nad brzegiem zatoki. W takich warunkach mieszkają ważni ludzie z FIFA.

Gdy zauważyłem, że na oddalonym o kilkadziesiąt metrów boisku coś się dzieje, postanowiłem tam pójść. Przy wejściu stał szpaler policjantów pilnujących, by do gości przechodzącym z hotelu już w strojach do gry, nikt nie przeszkadzał. Kobieta pracująca dla FIFA stojąca obok zauważyła moją akredytację na szyi i powiedziała do jednego z policjantów:

„On jest z mediów”.

Ten od razu się nastroszył i popatrzył na mnie jak na intruza. Zapytałem, czy mogę wejść na boisko. Odpowiedziała tak:

„To jest impreza zamknięta. Tylko dla zaproszonych gości. Proszę to uszanować. Wstęp mają wyłącznie media FIFA”.

I nie pozwoliła robić żadnych zdjęć nawet szpalerowi policjantów, czego jeden z nich pilnował czujnym okiem.

Pewna kobieta stojąca przy barierce nad brzegiem kilkanaście metrów dalej obserwowała boisko przez lornetkę i powiedziała do męża:

„Widzę Roberto Carlosa”.

Jak dostrzegłem Christo Stoiczkowa schodzącego już do hotelu. I pomyślałem, że chłopcy fajnie się bawią. I do tego w takim fantastycznym miejscu.

▬ ▬ ● ▬