Ciągle nie ci co trzeba

Fot. trafnie.eu

Porażka 1:3 z Ukrainą po raz kolejny udowodniła, że najbardziej charakterystyczną cechą polskiej piłki jest… wiara. Wiara w jej potencjał.

Waldemar Fornalik na konferencji prasowej po meczu mówił, że “według statystyk byliśmy równorzędnym rywalem, oddaliśmy tyle samo strzałów, co Ukraińcy”. Mało przekonujący argument. Nie powinien być podnoszony w kraju, który za swój najważniejszy mecz w historii uważa remis z Anglią na Wembley w 1973 roku (sprawdźcie jego statystyki!). Na szczęście polski selekcjoner stwierdził też, że “oni byli jednak bardziej skuteczni”. Już lepiej, bo to właśnie esencja futbolu. Fornalik był zdruzgotany początkiem meczu, gdy po siedmiu minutach drużyna przegrywała “z dobrze ułożoną Ukrainą 0:2”. Nie to jednak zdecydowało ostatecznie o porażce. Polacy szybko wrócili z zaświatów, ruszyli do ataku, zdobyli bramkę. Kolejne pół godziny było najlepszym okresem ich gry. Przełomowa okazała się ostatnia minuta pierwszej połowy. Zamiast remisu, trzeci stracony gol do szatni. O jeden cios za dużo, by podnieść się w drugiej połowie.

Wiara w narodzie jednak nie ginie. Wnioski po meczu z Ukrainą? Teraz nie można pozwolić już sobie na stratę żadnych punktów do końca eliminacji. Fajnie, bo może dzięki temu obejrzę wreszcie pierwszą wygraną Polaków na Wembley! Fatalny kalendarz rozgrywek, stał się wręcz wymarzony. Oto szykuje się prawdziwy sprawdzian. Jeśli orły Fornalika potrafią wygrać dwa ostatnie mecze wyjazdowe z Ukrainą i Anglią, udowodnią, że naprawdę zasługują na wyjazd do Brazylii. Jeśli nie, jaki byłby sens awansować do finałów? By znów słuchać kwękań i narzekań jak wcześniej w Korei, Niemczech, Austrii…?

Po porażce z Irlandią w Dublinie Zbigniew Boniek napomknął, że drużynę to my możemy mieć na EURO 2016, a nie mistrzostwa w przyszłym roku. Za trudna refleksja do przełknięcia, więc została totalnie zignorowana. To tylko potwierdziło moją teorię, że oczekiwania wobec reprezentacji są od lat o wiele większe, niż jej możliwości. Czy ktoś pamięta losowanie kolejnych eliminacji i opinię w stylu – szanse na awans mamy raczej niewielkie? Zawsze było wręcz odwrotnie – damy radę!  Cel dla trenera – awans. A jak go nie spełni? Pogonić po ostatnim meczu (czasami udawało się nawet wcześniej). Wystarczyła jedna porażka i zaczynało się szukanie przyczyn. Z reguły okazywało się, że grali nie ci co trzeba. Dziś nikt się wyjątkowo nie czepia Fornalika, bo posłał do boju przeciwko Ukrainie dokładnie tych jedenastu zuchów, których wcześniej typowały media. Z reguły jednak zawsze kogoś brakuje. Pamiętam jak Leo Beenhakker na konferencji prasowej w Bad Waltersdorf, po wyeliminowaniu Polaków z EURO 2008, zapytał: „Czy naprawdę myślicie, że z dwoma czy trzema innymi piłkarzami bylibyśmy w ćwierćfinale”? Odpowiadam - niektórzy tak naprawdę myśleli. Myślą dalej.

Jeden z mitów, który doskonale pasuje do uzasadnienia tej teorii dotyczy zdolnej młodzieży. Za mało się na nią stawia. Oceńcie więc sami jak z Ukrainą wypadli błyszczący w lidze Kosecki i Teodorczyk.

Ostatnio niestety pojawił się śmieszny argument, by za niepowodzenia w pierwszej kolejności obarczać „obcokrajowców”. Najlepiej od razu ich przegnać, przecież to chodzący szmelc. Każda porażka w wyłącznie polskim gronie byłaby łatwiejsza do przełknięcia. A kto wychwalał ich pod niebiosa, kto apelował, by migiem dawać im obywatelstwo, przekonywał, że tacy genialni? Gdzie są dziś ci wszyscy adwokaci? Tak jak kiedyś słyszałem bajki, że właśnie „obcokrajowcy” zbawią reprezentację, tak teraz słyszę kolejną – bez nich drużyna dostanie dopiero prawdziwego kopa.    

Może najłatwiej byłoby stwierdzić – niestety nadal jesteśmy za słabi. Albo – rywale po prostu byli (są) za mocni. Może, ale ciągle nie w tym kraju.

▬ ▬ ● ▬