Cichy bohater

Fot. Trafnie.eu

Francja pokonała Maroko 2:0 w drugim półfinale mistrzostw świata i jako obrońca tytułu w niedzielę zagra w finale z Argentyną. Niby tak właśnie miało być, ale…

Ten mecz rozpoczął się już kilka dni wcześniej zanim piłkarze zdążyli wyjść na murawę stadionu Al Bayt. A to dlatego, że miał mnóstwo podtekstów, tak jak mnóstwo różnorakich czynników łączy oba kraje, których reprezentacje miały zagrać w Katarze o awans do wielkiego finału mistrzostw.

Przecież Maroko to była francuska kolonia, która uzyskała niepodległość w 1956 roku po wyzwoleniu się spod zwierzchnictwa Paryża. Nie zerwało jednak z nim więzi. Ponad milion Marokańczyków żyje dziś we Francji. Jeszcze ściślejsze związki dotyczą piłki nożnej. Środowy mecz był trochę małymi derbami Ligue 1. W reprezentacji Maroka występuje sześciu zawodników grających w tej lidze, czyli dokładnie tylu, co we francuskiej kadrze. Na dodatek trener Marokańczyków Walid Regragui, jeszcze jako zawodnik, trenował kiedyś w klubie z Grenoble wspólnie z jej napastnikiem Olivierem Giroud.

W Maroku zapanowało prawdziwe szaleństwo związane z występami miejscowej drużyny w mistrzostwach świata, dlatego przed środowym meczem zaplanowano 30 dodatkowych lotów z jego kibicami do Kataru. Tylko część z nich się odbyła, reszta została odwołana z nie do końca wyjaśnionych powodów przez stronę katarską. Specjalnie obejrzałem przed meczem wiadomości w nadającej z Dohy telewizji Al Jazeera, z nadzieją, że może czegoś się dowiem. Nie zająknięto się jednak słowem na ten temat.

I bez tych, którzy ostatecznie nie dotarli do Kataru, trybuny stadionu Al Bayt były czerwone od barw marokańskich kibiców, których zasiadło tam ponad pięćdziesiąt tysięcy! Przygotowali rywalom odpowiednie przywitanie potężnymi gwizdami. Nie zdeprymowało to jednak Francuzów, bo już po pięciu minutach objęli prowadzenie. Po przerwie Marokańczycy ruszyli do ataku, zaczęło pachnieć wyrównaniem. I wtedy, paradoksalnie, Francuzi strzelili drugą bramkę i było pozamiatane.

Maroko, jako rewelacja turnieju, mimo porażki pokazało, że awans do półfinału nie był przypadkiem. Fragmentami drugiej połowy potrafiło zupełnie zdominować Francuzów. Ale samą dominacją meczów się nie wygrywa, gdy nie jest poparta skutecznością.A gra Marokańczyków nie była, nie potrafili sfinalizować żadnej ze stworzonych okazji, dlatego przegrali. Ale i tak zdobyli swoje mistrzostwo świata, bo za takie trzeba uznać osiągnięty już przez nich wynik, a przecież mają jeszcze szansę na zajęcie trzeciego miejsca.

Gdy Francuzi cieszyli się ze zwycięstwa na płycie stadionu Al Bayt przypomniał mi się finał mistrzostw Europy w 2016 roku. Właściwie konferencja prasowa po nim z udziałem Didiera Deschampsa, smutnego trenera reprezentacji pokonanej wtedy przez Portugalczyków. Gdyby finałowy turniej odbywał się w innym kraju, porażkę 0:1 może łatwiej byłoby zaakceptować. Jednak na Stade de France pod Paryżem bolała strasznie. Tak bardzo, że od razu pojawiły się spekulacje o możliwej dymisji trenera.

Deschamps jednak zachował posadę. Na szczęście dla francuskiej piłki. Dwa lata później zdobył dla niej mistrzostwo świata. W niedzielę stanie przed szansą wywalczenia kolejnego tytułu. Dlatego dla mnie to właśnie on był cichym bohaterem środowego meczu.

▬ ▬ ● ▬