Co kto musiał zauważyć

Fot. Trafnie.eu

Udało mi się dojść do nieoczywistego i z pewnością przekornego wniosku. Uznałem za korzystne nawet to, co z oczywistych względów należałoby ganić.

W komentarzach po dwóch pierwszych meczach reprezentacji prowadzonej przez nowego selekcjonera przeważa oczywiście optymizm, co zrozumiałe. Sinusoida nastrojów w narodzie odbiła mocno w górę. Zastanawiam się, czy nie za mocno. Cztery zdobyte punkty w rywalizacji z Holandią i Finlandią mają swoją wymowę. Poprawiły sytuację drużyny prowadzonej przez Jana Urbana, windując ją na drugie miejsce w tabeli. I już zaczęły się dywagacje, czy uda się wyprzedzić Holendrów, czyli pokonać ich w listopadzie. Dlatego mottem na najbliższe dwa miesiące powinna być wypowiedź Jakuba Kamińskiego, który strzelił Finom jedną z bramek (za: przegladsportowy.onet.pl):

„Skupmy się na każdym kolejnym treningu i meczu. Nie ma innej drogi. Do listopada jeszcze daleko. Na razie skupmy się, by na październikowe zgrupowanie każdy z nas przyjechał w optymalnej dyspozycji i to będzie procentować na zgrupowaniu”.

Ale wiara, że w Warszawie dokopiemy Holendrom (daj Boże, żeby tak było!) dowodzi, jak niewiele potrzeba moim rodakom, by uwierzyć w siłę swojej reprezentacji. Nikt już nie pamięta, albo nie chce pamiętać, że w ubiegłym tygodniu goście z Polski w Rotterdamie starali się głównie przeszkadzać gospodarzom. Kreacji w ich grze za wiele nie było, aż do przełomowej akcji, którą strzałem w samo okienko holenderskiej bramki skutecznie zakończył Matty Cash, dając cenny remis, nazywany nawet zwycięskim.

Wynik podbudował piłkarzy, jednak nie na tyle, by zniwelować znaczącą różnice potencjału pomiędzy holenderską i polską piłką. Dlatego w wyprzedzenie Holendrów w grupie nie wierzę, choć bardzo chciałbym się mylić. Mecz z nimi w Warszawie w listopadzie powinien być trudniejszy od tego z ubiegłego tygodnia. Na pewno pałają żądzą rewanżu, podrażnieni zabraniem im przez Polaków punktów, które miały stanowić pewny zysk. Czyli zechcą pokazać na boisku gdzie jest czyje miejsce.

Zajęcie drugiego w grupie, dającego możliwość walki w barażach o awans do finałów mistrzostw świata, wydaje się mocno prawdopodobne. I podtrzymuję zdanie sformułowane już jakiś czas temu, że grupowa rywalizacja to tylko wstęp do prawdziwej rywalizacji w dwustopniowych barażach. Za wcześnie, by o nich pisać, bo jest jeszcze ku temu za mało konkretów, choć zauważyłem w internecie, że niektórzy redaktorzy zdążyli takie teksty popełnić.

Zamiast tego postanowiłem zająć się tym, co mnie rozdrażniło w ostatnim meczu z Finlandią, czyli straconą w końcówce bramką, która „nieco popsuła naprawdę dobre wrażenia”. Po zastanowieniu doszedłem do wniosku, że należy w tym zauważyć… pozytyw. Skoro i tak reprezentacja jest wychwalana pod niebiosa, gdyby wygrała do zera, pewnie by ją zagłaskano, bo ucieczka w skrajności stanowi we współczesnych mediach normę. Tak przynajmniej nawet najwięksi optymiści musieli zauważyć, że to nie jest jeszcze drużyna marzeń. I tu zacytuję wypowiedź selekcjonera po ostatnim meczu (za: laczynaspilka.pl):

„Pomyślałem sobie, że za bardzo uwierzyliśmy, że mecz jest pod kontrolą. Że Finowie nic nam nie mogą już zrobić, a tak nie można się zachowywać. Mental to niesamowita ważna rzecz. Jak przeciwnik łapie kontakt, co prawda to jeszcze w tym momencie nie miało miejsca, to zaczyna wkradać się niepewność. Jedno takie wydarzenie czasem zmienia przebieg spotkania. Wiele zmian czasem nie pomaga w stabilizacji i utrzymaniu pewnego rytmu, ale roszady też muszą być dokonywane”.

I na koniec puenta autorstwa Urbana, z którą spokojnie czekam na kolejne mecze jego reprezentacji:

„Jeszcze jest dużo do zrobienia”.

▬ ▬ ● ▬