Co miasto może dać

Fot. Trafnie.eu

Władze Wrocławia chcą się pozbyć udziałów w Śląsku. Ciekawe kto je kupi? Ale ciekawsze jest jeszcze coś innego, bo to przykład znacznie szerszego problemu.

Na oficjalnej stronie internetowej miasta pojawiła się w poniedziałek taka informacja:

„Władze Wrocławia chcą sprzedać ponad 43 procent akcji Śląska Wrocław. Akcje mają być zbyte w trybie negocjacji”.

Wrocław posiada 49 procent akcji, czyli...

„Zostawimy jedynie kontrolne 5 procent udziałów wraz z zapisami gwarantującymi by m.in. klub nie został zlikwidowany czy przeniesiony do innego miasta” – wyjaśnił wiceprezydent miasta Wojciech Adamski.

A tak uzasadniono podjętą decyzję:

„Wydaje się, że ciężkie czasy Śląsk Wrocław ma już za sobą. Sytuacja się unormowała. Zespół zajmuje 4. miejsce w lidze. Nie ma problemów w ekipie – drużyna jest zgrana, zmotywowana i gotowa do kolejnej ligowej batalii o mistrzostwo. Patronat i finansowe wsparcie Wrocławia nie jest już więc potrzebne”.

Trzeba przyznać, ze zgrabnie to ujęto. Trudno odmówić władzom Wrocławia rzeczowych argumentów. Problem chyba jest głębszy i nie dotyczy tylko tego jednego miasta. Od kilku lat dzięki pieniądzom podatników wiele klubów nie musiało już dopinać na agrafki swoich budżetów. Niektóre, jak Korona Kielce, żyły tylko dzięki nim. W czasach, gdy nikt specjalnie nie rwie się do finansowania sportu, taka forma pozyskania kapitału wydawała się wręcz wymarzona.

To znacznie pewniejsza kasa, niż przelew z konta rozkapryszonego miliardera, którego ktoś zdołał wcześniej namówić na finansowanie piłkarskiej drużyny. Dlatego kolejne kluby chętnie zabiegały o wsparcie władz miasta i je otrzymywały. O tym, że rozwiązanie okazało się jednak dalekie od ideału, świadczą burzliwe losy Korony. Straciłem już rachubę, czy klub właśnie ma zamiar ogłosić upadłość, czy jednak radni w ostatniej chwili zdecydują, że przekażą mu brakujące miliony. Czyli na dłuższą metę nie jest to jednak rozwiązanie, które można kopiować bez ograniczeń. Raczej ograniczeń w chęci przekazywania pieniędzy będzie przybywać.

Dlatego z ciekawością przeczytałem w ubiegłym tygodniu informację o „zasłużonym klubie, który podnosi się z kolan”. Chodzi o Polonię Warszawa, a raczej spółkę, która wreszcie powstała i przejęła drużynę. I nie wyciąga do władz Warszawy ręki po pieniądze. Jeszcze zanim stary właściciel Ireneusz Król puścił klub z torbami, kibice organizowali różne protesty, słali apele, żeby miasto zbudowało im stadion. Zbudowało dwa, ale nie Polonii, tylko Narodowy i Legii.

Teraz, zamiast stadionu, chcą od władz, by w miejscu tego już archaicznego obiektu, miasto pozwoliło klubowi zbudować nowy stadion. Czyli, w dużym skrócie, władze Warszawy mają alternatywę – albo będą dalej dopłacały do tego, co jest (oficjalnie – Stadionu Miejskiego), albo wpuszczą na atrakcyjny teren prywatnego inwestora, który na inwestycji zarobi i da zarabiać Polonii, by mogła w miarę normalnie funkcjonować.

Jestem bardzo ciekawy jak temat się rozwinie i czy eksperyment się uda. Nie jest to żaden nowy pomysł. Ale może trzeba było odbić się od dna piątej ligi (tylko z nazwy czwartej), do której karnie za długi relegowano Polonię, by zacząć normalnie funkcjonować?

▬ ▬ ● ▬