2025-05-30
Co mogę robić bezkarnie?
Po obejrzeniu jednego meczu, czekając na kolejny, nie mam wątpliwości, że stara dziennikarska zasada jest ciągle aktualna. Właśnie znajduję na to kolejny dowód.
A ta zasada brzmi – przegrani są z reguły ciekawsi od zwycięzców! I naprawdę trudno się z nią nie zgodzić analizując teksty i komentarze po czwartkowym meczu barażowym o awans do Ekstraklasy pomiędzy Wisłą Kraków i Miedzią Legnica. Regulamin jest taki, że drużyny grają ze sobą tylko raz na stadionie tego zespołu, który zajął w końcowej klasyfikacji po sezonie zasadniczym wyższe miejsce w tabeli. Wisła była czwarta, Miedź piąta, więc spotkały się w Krakowie. Goście wygrali 1:0.
Nie zauważyłem jednak, by zwycięzcy kogokolwiek interesowali. A smaczków związanych z ich wygraną można znaleźć naprawdę sporo. Pierwszy temat jaki przychodzi mi do głowy – Wisłę ograł były jej zawodnik, dziś trener rywali Wojciech Łobodziński. Raczej nikt nie wykazał jednak najmniejszego podniecenia wspomnianym tematem. Nie tylko tym, ale każdym innym też związanym z Miedzią.
Za to wszyscy namiętnie pochylają się nad przegraną Wisłą, która „musiała wygrać”. I piszą, że to „niewolnik ligi”, w której występuje i będzie występować kolejny sezon, już czwarty, dalej marząc o powrocie do Ekstraklasy. Dowiedziałem się też, co zrobił jej gwiazdor Ángel Rodado schodząc z boiska, co powiedział prezes Jarosław Królewski, gdzie i po co pobiegł legendarny piłkarz Kazimierz Kmiecik, dziś jako asystent pomagający trenerowi Mariuszowi Jopowi...
Zastanawiam się, czy Wiśle nie zaszkodzić fakt, że była… gospodarzem baraży? Od dawna występuje w nienormalnych warunkach, bo albo na meczach wyjazdowych w ogóle nie ma jej kibiców, nie wpuszczanych na stadiony ze względu na trwający bojkot, albo gra u siebie przed rekordową, jak na tę ligę, widownią. Czwartkowy baraż oglądało w Krakowie ponad 33 tysiące widzów. Nie uwierzę, że przy tak napakowanych trybunach nikt z drużyny gospodarzy nie poczuł presji. Musiał czuć, choć mimo tego naprawdę niewiele im brakowało przynajmniej do remisu - piłka dwa razy trafiała w poprzeczkę, raz w słupek.
Czy gdyby Wisła grała na przykład ten mecz bez wsparcia swoich sympatyków w Legnicy, ciśnienie byłoby mniejsze? Na pewno wtedy większe na gospodarzach, w to nie wątpię. I nie wątpię, że takie rozważania Wiśle w najmniejszym stopniu teraz nie pomogą, ale kto bogatemu w wyobraźnie zabroni się zastanawiać? Mogę to robić bezkarnie, bo mojej tezy już nikt nigdy nie rozstrzygnie.
Patrząc na porażkę Wisły od razu przypomniał mi się finał Ligi… Mistrzów. A dlatego od razu, bo zdałem sobie sprawę, że kolejny zostanie rozegrany za dwa dni, akurat na tym samym stadionie, z którym mam szczególne skojarzenia. Odczucia po obu wspomnianych meczach są do siebie niemal bliźniaczo podobne.
W 2012 roku w Monachium w finale prestiżowych rozgrywek wystąpił miejscowy Bayern mając za przeciwnika londyńską Chelsea. Oczywiście łatwo zgadnąć jakie nastroje panowały wśród kibiców drużyny z miasta, któremu wcześniej przyznano organizację meczu. Gdy Bayern objął prowadzenie, chyba już nikt nie miał wątpliwości, kto tego dnia wzniesie wymarzony srebrny puchar. Ale Chelsea pod sam koniec wyrównała, a potem była bezbramkowa dogrywka i seria rzutów karnych. Piłkarze Bayernu przed własną publicznością nie wytrzymali związanego z nią ciśnienia i przegrali. Zamiast szaleńczej radości w Bawarii zapanowała żałoba.
Następnego dnia w centrum Monachium na przechodniów czekało specjalne bezpłatne wydanie „Süddeutsche Zeitung”, które przywiozłem sobie na pamiątkę. Skoro gazetę zaplanowano, napakowano reklamami, trzeba było się wywiązać z umów, wydać ją i rozprowadzić. Ale poza mną, nikt jej nie chciał brać! I po latach właśnie z nią najbardziej kojarzy mi się tamten finał. Ciekawe z czym będzie się kojarzył sobotni pomiędzy Paris Saint-Germain i Interem Mediolan?
▬ ▬ ● ▬