Cóż można odpowiedzieć narcyzkowi?

Fot. Trafnie.eu

Najpierw były ogromne oczekiwania i dzień bez bramek. Następnego emocji już nie brakowało. Bramek zresztą też. I jeszcze na koniec gwiazdorzenia.  

Mowa oczywiście o Lidze Mistrzów i meczach zaplanowanych na wtorek i środę. Pierwszego dnia cztery drużyny, Liverpool – Bayern Monachium w jednej parze oraz Olympique Lyon i Barcelona w drugiej, zafundowały kibicom widowiska bez bramek,  choć w sumie oddały 54 strzały.

Pierwszy mecz zapowiadano jako szlagier, co u mnie automatycznie powoduje zapalenia żółtej, czy nawet pomarańczowej lampki. Wiem z doświadczenia, że ze szlagierami bywa często tak, jak z tym w Liverpoolu. Zamiast oczekiwanych fajerwerków i zachwytów kibiców, więcej taktycznych szachów.

Trener Bayernu Niko Kovač zachwycał się realizacją zadań przez swoich zawodników. Głownie tym, że skutecznie przeszkadzali rywalom w strzeleniu bramki, zamiast samemu wykazać się skutecznością w jej zdobywaniu. Menedżer Liverpoolu Jürgen Klopp stwierdził, że taka jest piłka. Czasami właśnie taka niestety jest.

W środę nie tylko padały bramki, ale aż kipiało od emocji. Szczególnie w starciu Atletico z Juventusem Turyn. Od pierwszej minuty nowy stadion w Madrycie przypominał wulkan. Nie wiadomo było tylko kiedy wybuchnie i z jaką siłą. Twarda walka, nieustępliwość, cwaniactwo i próby nabierania sędziego – wszystkiego aż w nadmiarze.

Trener Diego Simeone jak zwykle szalał przy bocznej linii zachęcając wielokrotnie kibiców do jeszcze intensywnego dopingu. Choć w porównaniu z sąsiadami i teatrem na Santiago Bernabeu, obiekt Atletico oferuje prawdziwy doping, który na nim nie cichnie.

Dla Argentyńczyka to jednak za mało. Zawsze będę go pamiętał jeszcze jako zawodnika  reprezentacji swego kraju. W meczu z Anglią w finałach mistrzostw świata we Francji w 1998 roku tak prowokował zupełnie różniącego się temperamentem młodego jeszcze Davida Beckhama, że ten w końcu nie wytrzymał i dostał czerwoną kartkę.

W środowy wieczór do złudzenia tamtą dwójkę przypominali mi – Diego Costa i Cristiano Ronaldo. Pierwszy – łobuzowaty napastnik o posturze czołgu i mentalności zabijaki nie biorącego nigdy jeńców. Już po kilku minutach zobaczył żółtą kartkę. Współczuję obrońcom, którzy muszą z nim walczyć. I doskonale rozumiem, dlaczego Simeone chce go mieć w drużynie.

W meczu z Juventusem świetnie wyszedł z własnej połowy do prostopadłego podania. Ale zamiast skupić się na oddaniu strzału, skupił się na ostentacyjnym odepchnięciu biegnącego w pobliżu rywala. To było jedno z jego typowych łobuzerskich zachowań. Wykonane skutecznie, sędzia nie zareagował, ale gdy rywal już nie mógł odebrać piłki, Diego Costa strzelił bardzo niecelnie. Chyba skoncentrowany przede wszystkim na walce z nim, a nie na wykończeniu akcji.      

A w drugiej drużynie wymuskany Cristiano Ronaldo, każdym gestem krzyczący do rywali – proszę mi nie przeszkadzać w zdobywaniu bramek, bo przecież jestem najlepszy. Tym razem przeszedł przez mecz wyłącznie z cierpiętniczymi minami. Gola nie zdobył, za to jednego zawalił.

Pod koniec spotkania pod bramką Juventusu piłka spadła pod nogi Diego Godinowi. Kąt był bardzo ostry, ale obrońca Atletico uderzył bez zastanowienia. I trafi do siatki ustalając wynik na 2:0. Przed nim stał Ronaldo, ale w momencie strzału odwrócił się, bojąc uderzenia piłką, nie próbując nawet jakoś przeszkodzić Godinowi. Gdyby zamiast Portugalczyka był tam Diego Costa, pewnie przybrałby wojowniczą postawę – celuj we mnie!

Ronaldo może wiele potrafi, ale na pewno nie potrafi przegrywać z klasą. Po meczu w strefie udzielania wywiadów stwierdził tylko, nawet się nie zatrzymując, że on ma pięć triumfów w Lidze Mistrzów, a Atletico żadnego.

Cóż można odpowiedzieć narcyzkowi? Jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz.

▬ ▬ ● ▬