Czasami cuda się jednak zdarzają

Fot. Trafnie.eu

Przeczytałem wywiad z Romanem Koseckim. Powspominał stare czasy. Od razu też coś sobie przypomniałem. Mógłbym robić nawet za świadka.

W wywiadzie znalazł się taki fragment dotyczący jego syna, Jakuba (za: przegladsportowy.pl):
„Cały czas miałem go przy sobie. Chodził do szkółek piłkarskich w Nantes, Montpellier, Chicago, później przyszedł do Kosy... Nie miał ze mną łatwo. Każdy ojciec, który trenuje swojego syna, zrozumie, o czym mówię. Może faktycznie wywierałem na niego presję? Starałem się oddzielać sport od życia rodzinnego, ale nie zawsze się udawało, czasem samo cisnęło się na usta: »tu zrobiłeś tak, a powinieneś inaczej«”.

Mogę opowiedzieć jak to wyglądało w praktyce. W 2006 roku poznałem małżeństwo Polaków mieszkających od wielu lat w Niemczech – Ewę i Ryśka Zawadów. Okazało się, że mamy wspólnego znajomego. Rysiek był kiedyś bramkarzem, grał w drugiej lidze w drużynie RKS Ursus, razem z młodym obiecującym zawodnikiem. Nazywał się Roman Kosecki. Miał długie włosy, buntowniczą naturę, a na boisku był szybszy od wiatru.

Chyba w 2007 roku, podczas jednego z regularnych pobytów w Polsce Ewy i Ryśka, pojechaliśmy razem do Konstancina na mecz drużyny juniorów Kosy, czyli młodzieżowego klubu założonego i prowadzonego przez Koseckiego. Starzy kumple spotkali się pierwszy raz po wielu latach. Przy okazji obejrzeliśmy mecz. Pamiętam, że przeciwnikiem byli juniorzy Polonii Warszawa. W roli trenera wystąpił Kosecki.

Już po kilku minutach nie mogłem go poznać. Gdzie był ten dowcipny i wiecznie roześmiany facet, który jeszcze kwadrans wcześniej w rozmowie z nami wyglądał na zupełnie wyluzowanego? Jakiś diabeł w niego wstąpił. Szalał przy ławce rezerwowych i wrzeszczał cały czas na biednych dzieciaków ze swojej drużyny.

Po murawie biegał też jego syn. Ale Kuba nie mógł liczyć na żadne ustępstwa czy łagodniejsze traktowanie. Raczej odwrotnie. Ojciec jeszcze bardziej niż innych beształ go za każde złe zagranie. Naprawdę szkoda mi było tych dzieciaków. Cóż mogłem zrobić? Zrozumiałem, że dostają ostrą lekcję piłkarskiego życia. I tak na każdym meczu…

Gdy ten przez nas oglądany już się skończył, usiedliśmy z Romkiem, by chwilę pogadać. Było sporo wspomnień i jeszcze więcej śmiechu. Dawni koledzy z boiska sypali anegdotami, jak to kiedyś się grało w piłkę w Ursusie. Nie mogłem uwierzyć – to był znów uśmiechnięty i wyluzowany Kosecki w wyśmienitym humorze. Jak przysłowiowy Dr Jekyll i Mr Hyde – człowiek o dwóch obliczach. Zrozumiałem, że on tak po prostu ma. W roli trenera zmienia się nie do poznania. Mecz się kończy, znów jest miłym i dowcipnym gościem.

Ale zrozumiałem też, że Kuba miał wbrew pozorom wcale nie takie łatwe życie. Raczej dostał niezłą szkołę już na początku kariery. Dlatego na pytanie stawiane przez ojca -„Może faktycznie wywierałem na niego presję?” - należy odpowiedzieć: „Presja? To naprawdę łagodnie powiedziane!” Dzięki temu wiem, że dziś byle co młodego Koseckiego nie podłamie po tak ostrym treningu psychologicznym w dzieciństwie. 

A jego ojciec trzyma formę. Poczucie humoru nadal na odpowiednim poziomie. Jeszcze cytat z wywiadu:

„Mówię znajomym, że mam »dietę cud«: cud będzie, jak schudnę”.

Romek, pamiętaj – czasami cuda się jednak zdarzają. Trzymam kciuki!

▬ ▬ ● ▬