Czerwiński jak… Lewandowski

Fot. Trafnie.eu

Legia wygrała 2:1 w Warszawie z Lechem Poznań w meczu określanym jako ligowy klasyk czy nawet „Derby Polski”. Miał niespodziewanego bohatera.

Przed meczem każdy wynik brałem pod uwagę, choć najbardziej prawdopodobny wdawał mi się remis. I właśnie remis utrzymywał się do ostatniej minuty doliczonego czasu gry. Wtedy Legia przeprowadziła akcję, po której zwycięską bramkę zdobył Rafael Lopes. Sędzia Szymon Marciniak nie wznawiał nawet gry.

W takich sytuacjach często się mówi (pisze), że remis byłby sprawiedliwszy. Być może, jeśli brać pod uwagę przebieg meczu. Jednak w piłce zawsze wygrywa lepszy. Bo lepszym jest ten, kto potrafi strzelić choć bramkę więcej od rywali. I Legia tą bramką została nagrodzona za chęć jej zdobycia do samego końca.

Nazywanie jednak Lecha „antybohaterami”, bo na taki komentarz trafiłem, to już czyste przegięcie. Obawiano się przed meczem czy jego piłkarze wytrzymają go kondycyjnie biorąc pod uwagę jak często grają w różnych rozgrywkach od wielu tygodni. Wytrzymali na pewno, bo w końcówce nie ograniczali się do wykopywania piłki po autach, ale starali się ją w miarę sensownie rozgrywać.

Dlaczego więc przegrali? Być może zabrakło im koncentracji, więc raczej wystąpiło psychiczne, a nie fizyczne zmęczenie pod koniec meczu. Czyli kolejnego meczu w krótkim czasie, do czego wcześniej piłkarze tej drużyny nie byli przyzwyczajeni.

Tylko tak mogę tłumaczyć ostatnią bramkową akcję, w której pewny dotąd i trudny do przejścia Thomas Rogne patrzył jak piłka przelatuje mu nad głową, a zupełnie nie kryty Rafael Lopes skierował ją spokojnie głową do siatki.

Wiele pochwał usłyszał zdobywca pierwszej bramki, a jednocześnie ligowy debiutant, dziewiętnastoletni Kacper Skibicki. Ciekawe, że jeszcze więcej zebrał zawodnik drużyny pokonanej. I chyba naprawdę niezwykle rzadko się zdarza, by na takie pochwały w ligowym klasyku zasłużył boczny obrońca, czyli Alan Czerwiński. Wielu wręcz domaga się, by został dowołany w trybie pilnym do kadry przez Jerzego Brzęczka!

Przypomnę tylko, że właśnie takie awaryjne powołanie otrzymał już w październiku, gdy zadebiutował w reprezentacji w meczu z Finlandią. Minęło kilka tygodni, po debiucie w kadrze przyszły poważne mecze z poważnymi rywalami w Lidze Europejskiej, a przypadkowo powołany zaczął udowadniać, że nie jest tylko przypadkowym grajkiem.

Mam satysfakcję, bo przecież przed kilkoma laty napisałem o nim, gdy był jeszcze zupełnie nieznanym zawodnikiem:

„Tak się złożyło, że na jesieni 2015 roku miałem okazję poznać Czerwińskiego. Wymieniliśmy poglądy na tematy piłkarskie. Między innymi i te związane z transferami. Spotkanie miało charakter prywatny, więc nie zdradzę, o czym dokładnie rozmawialiśmy. Ale mogę zdradzić, jakie odniosłem po nim wrażenie.

Zaimponował mi zdroworozsądkowym podejściem do kariery. Szczególnie tym, że na pewno nie myślał wyłącznie o kasie, ale głównie o własnym rozwoju. Dlatego byłem przekonany, że nie zgłupieje, jak przedszkolak na widok pięknej zabawki, gdy usłyszy nazwę znanego klubu, który się nim interesuje”.

Nie zgłupiał i przez pięć kolejnych lat, czego efektem jest jego obecna pozycja i forma. Moim zdaniem Czerwiński ma równie profesjonalne podejście do wykonywanego zawodu i równie zdroworozsądkowe podejście do życia co Robert Lewandowski! Takiej kariery jak on na pewno nie zrobi, ale i tak już sporo osiągnął.

▬ ▬ ● ▬-