Człowiek z innej bajki

Fot. Trafnie.eu

Holender Frank Rijkaard zakończył karierę. Z reguły oficjalnie ogłaszają to piłkarze, nie trenerzy. Ale on był zawsze trochę inny. Więc odszedł też inaczej.

Ogłosił, że nie chce już nikogo trenować. Woli zająć się czymś innym. Z pewnością sobie poradzi. Za dużo znaczył w piłce, jest zbyt inteligentny, by wylądował na marginesie życia. Był już kiedyś właścicielem firmy produkującej męską bieliznę. Bo świat nie kończył się dla niego nigdy na piłce.  

Miałem okazję oglądać jego ostatni mecz w karierze. Moment szczególny, maj 1995 roku. Ajax na zakończenie sezonu w lidze holenderskiej grał w Amsterdamie z Twente Enschede jeszcze na starym stadionie De Meer w dzielnicy Diemen. To było zaledwie kilka dni po jego triumfie w Lidze Mistrzów. Pokonał w Wiedniu Milan 1:0. A młodziaków poprowadził do boju weteran Rijkaard. Był idolem Clarence Seedorfa, dziś trenera… Milanu. Sam spędził w tym klubie najlepsze lata kariery. Gdy siedzieli razem w studiu holenderskiej telewizji zaaranżowanym na Praterze, Clarence wpatrywał się we Franka z zachwytem, jak w ukochanego ojca.

Wraz z Rijkaardem kończyła się pewna epoka w historii Ajaksu i europejskiej piłki. Epoka romantycznych pucharów. Po raz ostatni ten najcenniejszy mógł zdobyć zespół bazujący na własnych wychowankach. Jeszcze rok później znów awansował do finału Ligi Mistrzów, ale tym razem przegrał.

Przeniósł się na nowy, piękny stadion Amsterdam ArenA i przestał się liczyć w europejskiej piłce. Bo w tej piłce zaczęły bezwzględnie rządzić pieniądze. Klub z małej Holandii w wyścigu gigantów nie miał już szans. Nie ma zresztą do dziś, będąc tylko statystą.

Rijkaarda spotkałem ponownie cztery lata później. Udało mi się z nim umówić na wywiad w ośrodku treningowym holenderskiej federacji w Zeist. Jako selekcjoner „Pomarańczowych” szykował drużynę do EURO 2000, których Holandia była współgospodarzem. Okazał się niewiarygodnie uprzejmym i kulturalnym człowiekiem, co mnie… przeraziło. Rudolf Kapera, nestor polskich trenerów, w ubiegłym roku tak zdefiniował pożądane cechy idealnego trenera:

„Sukinsyn, ale sprawiedliwy. I musi chcieć”.

Już w 2000 roku, choć nie potrafiłem tego wyrazić równie zgrabnie i zwięźle, wiedziałem, że Rijkaard nie ma odpowiedniego charakteru do tego fachu. Nie wierzyłem, że cokolwiek osiągnie na EURO. To, że Holendrzy odpadli dopiero w półfinale, pokonani w serii rzutów karnych przez Włochów, uważałem za ich sukces. Pewnie jako jedyny…

I pewnie jako jedyny zareagowałem w dziwny sposób na nominację Rijkaarda na trenera Barcelony trzy lata później. Uważałem, że to pomyłka! Naprawdę pomyślałem, że ktoś musiał się pomylić, bo on nadaje się najwyżej na asystenta w takim klubie. Dlatego jego sukcesy, z triumfem w Lidze Mistrzów w 2006 roku włącznie, stanowiły dla mnie nie lada zagadkę. Wręcz ciekawostkę przyrodniczą. Ogłoszona właśnie decyzja o porzuceniu przez Holendra fachu trenerskiego już nie.  

Wciąż świetnie pamiętam rozmowę z Rijkaardem w Zeist. Może raczej spotkanie ze skromnym i miłym chłopcem, niż byłą gwiazdą Ajaksu i Milanu. Życzę mu jak najlepiej. I wierzę, że się odnajdzie w nowej dziedzinie, w której niekoniecznie trzeba być sukinsynem, by coś osiągnąć.

▬ ▬ ● ▬