Czy jest aż tak dobrze?

Fot. Trafnie.eu

PZPN pochwalił się swoją działalnością podsumowując 2024 rok, już w tytule wybijając – „pięć awansów”. Brzmi naprawdę zachęcająco, ale trzeba pamiętać…

Podsumowując ubiegły rok związek tak przedstawił własne osiągnięcia (za: laczynaspilka.pl):

„Awans. To słowo, które dzięki postawie naszych jedenastoosobowych reprezentacji narodowych odmienialiśmy w 2024 roku przez wszystkie przypadki. Nasze profesjonalne kadry dostały się na pięć dużych turniejów, a sukcesów nie brakowało również w pozostałych odmianach piłki nożnej: futsalu i beach soccerze.

W marcu po raz trzeci z rzędu cieszyliśmy się z udanych kwalifikacji do mistrzostw Europy U-17 mężczyzn, a po raz drugi z rzędu – U-17 kobiet. W latach 2023-24 stuprocentową frekwencją na EURO tej kategorii wiekowej obu płci mogą poza nami pochwalić się wyłącznie futbolowe potęgi, jak Hiszpania, Francja czy Anglia.

Kilka tygodni później, w maju, już podczas turniejów finałowych, nasze drużyny kontynuowały dzieła, awansując ze swoich grup do fazy pucharowej mistrzostw: mężczyźni do ćwierć-, a kobiety do półfinału. Poza Polakami sztuki tej dokonali w ubiegłym roku tylko Anglicy. To właśnie reprezentantki tego kraju stanęły na drodze biało-czerwonych do finału ME, kierując je do barażu o udział w mistrzostwach świata.

Kobiece EURO U-17 stanowi bowiem jednoczesne kwalifikacje do mundialu, a w 2024 roku awansem na tę imprezę premiowane były finalistki oraz zwycięzca dodatkowego meczu między półfinalistkami europejskiego czempionatu. Polki zmierzyły się w nim z Francuzkami i po pełnym dramaturgii starciu pokonały je w serii rzutów karnych, dokonując rzeczy historycznej – po raz pierwszy nasza reprezentacja awansowała do kobiecych mistrzostw świata. Na razie w kategorii do lat 17”.

To wszystko fakty. Ich interpretacja jest już rzeczą dyskusyjną. Z pewnością dla kobiecej piłki, zarówno seniorskiej jak i juniorskiej, był to niezwykle udany rok. Pierwszy historyczny awans do finałów mistrzostw Europy zasługuje na uwagę, co odnotowałem w swoim czasie. Nie należy się jednak zbytnio nim zachłystywać. Lepiej traktować jako dopiero pierwszy krok na długiej i wyboistej drodze w budowaniu coraz mocniejszej pozycji dorosłej reprezentacji, z możliwym stopniowym wykorzystaniem młodzieży. Szanse na wyjście z grupy w lipcowych finałach w Szwajcarii są raczej iluzoryczne. Ale zdobyte tam doświadczenie powinno, mam nadzieję, okazać się w przyszłości bezcenne.

W męskiej piłce awans do finałów mistrzostw Europy po meczach barażowych był pokutą za doszczętnie spaprane wcześniej eliminacje. Nie powinien więc stanowić specjalnego powodu do dumy. Dlatego w ocenie reprezentacji lepiej kierować się zasadą – jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz. A ten, ze Szkocją w listopadzie w Warszawie, jaki był każdy chyba pamięta.

I na początku nowego roku raczej trudno tryskać optymizmem. Teoretycznie nic się jeszcze nie wydarzyło, bo przecież pierwszy mecz drużyny Michała Probierza dopiero za dwa miesiące, ale ta drużyna rozebrana na części wygląda gorzej niż blado. Wielu potencjalnych kadrowiczów opisywanych jest regularnie w rodzimych mediach głównie z powodu problemów.

Tymoteusz Puchacz wyleciał z niemieckiej Bundesligi na samo dno drugiej ligi angielskiej, ale przynajmniej w Plymouth Argyle zaczął regularnie grać, bo wcześniej w Holstein Kiel bywało z tym różnie. Tak samo było z Jakubem Moderem w Premier League w Brighton & Hove Albion. Podobno Feyenoord Rotterdam i Eredivisie to skrojony pod niego klub i liga. Przekonamy się dość szybko po sfinalizowanym przed kilkoma dniami transferze.

Czytam, że Jakub Kiwior „jest skończony w Arsenalu”. Nie wiem, czy rzeczywiście jest, ale w angielskiej ekstraklasie od dawna grzeje wyłącznie ławę. Jednak dostał chociaż szansę występu w Lidze Mistrzów w środku tygodnia. W prestiżowych rozgrywkach zaliczył też występ Kamil Piątkowski, który po kontuzji dopiero zaczął grać w RB Salzburg. W Madrycie w meczu z Realem wszedł na boisko po przerwie i niestety przy jednej z bramek brak ogrania był boleśnie widoczny, gdy zakręcił nim mocno Vinícius Júnior.

Nawet szansy na popełnienie błędu nie dostali w europejskich pucharach Kacper Urbański i Nicola Zalewski, którzy nie podnieśli się z ławki. Już kilka razy w ostatnich tygodniach czytałem, że lada chwila mają odejść, tak samo zresztą jak Kiwior, by znów zacząć regularnie grać, i jakoś żaden na razie się nigdzie nie wybiera.

I jeszcze Arkadiusz Milik. Aż żal o nim wspominać, bo nie zdążył wyleczyć jednej kontuzji (kolano), a już miał następną (łydki). Na razie myślenie o napastniku Juventusu Turyn w kontekście reprezentacji byłoby niepoważne. Trudno nawet przewidzieć, kiedy w ogóle ma szansę wrócić do gry.

Wszystko razem nie wygląda więc za ciekawie. Może do końca marca coś się, przynajmniej z niektórymi, zmieni na lepsze? Może, choć wydaje mi się, że moi rodacy raczej średnio przyjmują do wiadomości fakty związane z reprezentacją, formułując wobec niej oczekiwania, że dziewięć punktów w pierwszych trzech meczach eliminacji do mistrzostw świata to absolutny obowiązek.

PS: Kacper Urbański został wypożyczony do końca sezonu z grającej w Serie A Bologny do innego klubu tej ligi - AC Monza, zajmującego ostatnie miejsce w tabeli.

▬ ▬ ● ▬