Czy można mu nie wierzyć?

Fot. Trafnie.eu

Czy można mu nie wierzyć?
Hiszpania została mistrzem Europy po zwycięstwie 2:1 nad Anglią w finale rozegranym w Berlinie. Właśnie tak miało być, czyli wygrali ci, co wygrać mieli.

Na to mistrzostwo Hiszpania uczciwie zapracowała, udowadniając w całym turnieju, że na nie zasłużyła. Szczególnie w finale, podobnym do jej poprzednich meczów. Może nie zawsze zachwycała, ale zawsze była do bólu skuteczna. Potrafiła przetrwać trudne momenty, by następnie dobić rywala. Chcesz coś osiągnąć? Właśnie tak masz grać.

Ale finał ma swoją specyfikę, a emocje z nim związane potrafią pisać różne scenariusze. Dlatego zacząłem zwracać uwagę na szczegóły mogące mieć jakiś wpływ na wynik. Choćby pogodę. W niedzielę rano w Berlinie było prawie jak w Madrycie. Mocne słońce i wysoka temperatura, wręcz upał. Jednak w godzinach popołudniowych niemiecka stolica bardziej przypominała Londyn. Zrobiło się chłodniej, błękitne niebo zasłoniły chmury, zaczął padać deszcz, chwilami nawet intensywny. A potem kolejny zwrot. Znów słońce i wyższa temperatura, czyli pogoda zdecydowanie bardziej hiszpańska, choć w porze meczu niebo jak w Madrycie, temperatura raczej londyńska.

I jeszcze kibice, grający w zupełnie innych ligach. Hiszpanie swoim dopingiem w żadnym meczu nie rzucili mnie na kolana. Byli chyba jedną z najmniejszych grup na mistrzostwach. Anglicy liczebnością przewyższali ich zdecydowanie. W niedzielę w Berlinie zawładnęli okolicami dworca Friedrichstrasse. Szczególnie obwiesili flagami most Weidendammer, by w pobliskim pubie raczyć się piwem. Gdy zabłąkało się tam trzech Hiszpanów, w tym jeden w stroju torreadora z ogromnym przenośnym magnetofonem (!), zostali wybuczani i zwymyślani od najgorszych. Spora grupa policjantów obserwujących pub i okolice dawała przynajmniej pewność, że na tym słowne starcie się zakończy.

Później pod stadionem słyszałem głównie Anglików. Nie zaprzestawali chóralnych śpiewów nawet w… toaletach. Na trybunach przeważali zdecydowanie, co dość łatwo można było ocenić porównując ich białe koszulki z czerwonymi sympatyków rywali.

Ten doping na pewno piłkarzom pomagał, ale nie od razu, bo pierwsza połowa była po prostu marna i godna zapomnienia. Emocji prawie żadnych, za to sporo taktycznych szachów. Tak naprawdę mecz zaczął się dopiero po przerwie.

Nie minęły nawet dwie minuty, gdy Nico Williams skutecznie zakończył akcję Lamine Yamala. Gdy do końca meczu pozostał nieco ponad kwadrans, można było oczekiwać, że Hiszpanie dowiozą prowadzenie dające im mistrzowski tytuł. Ale wtedy zdołał wyrównać wprowadzony na boisko dosłownie chwilę wcześniej Cole Palmer. I teraz wydawało się, że niemal pewna będzie dogrywka. Ale niecałe pięć minut przed końcem meczu precyzyjne podanie Marca Cucurelli zamienił na zwycięska bramkę Mikel Oyarzabal.

Taki przebieg finału uważam za sprawiedliwy. Było w końcówce sporo emocji, a przegranym na pocieszenie pozostał fakt, że najlepszym zawodnikiem turnieju UEFA wybrała Rodriego. Hiszpana oczywiście, ale związanego od lat z mistrzem Anglii, Manchesterem City.

Menedżer Anglików Gareth Southgate przyznał, że mistrzostwo Europy zdobyła zdecydowanie najlepsza drużyna. I w niedzielny wieczór też wygrała ta lepsza. Czy można mu nie wierzyć?

▬ ▬ ● ▬