Czy Solskjaer ma rację?

Fot. Trafnie.eu

Znamy finalistów tegorocznej edycji Ligi Europejskiej. W odróżnieniu od Ligi Mistrzów nie ma wśród nich żadnej drużyny z Niemiec i Francji. Dlaczego?

Już kilka razy pisałem o zupełnym braku odpowiedzialności za słowo w mediach. Skoro wymagam tego od innych, logicznym wydaje się, by zacząć przede wszystkim od siebie. A przypomnę, że podsumowując mecze ćwierćfinałowe Ligi Mistrzów znalazłem klucz do rozszyfrowania czterech półfinalistów, czyli dwóch par niemiecko-francuskich:

„We Francji w ogóle nie wznowiono rozgrywek ligowych po ich zawieszeniu ze względu na koronawirusa. W Niemczech wznowiono najwcześniej, dzięki czemu pozwolono piłkarzom trochę odpocząć po zakończeniu Bundesligi, a przed rozpoczęciem finałowej fazy Ligi Mistrzów”.

Niby wszystko się zgadza, niby wszystko logiczne, ale jak w takim razie ową logikę przełożyć także na Ligę Europejską, skoro w półfinale nie było drużyny z Niemiec i z Francji? Jeśli chodzi o te francuskie wytłumaczenie jest proste – żadna nie awansowała nawet do ćwierćfinału, który był już rozgrywany systemem turniejowym jak Liga Mistrzów, tyle że w Niemczech.

Ale jeden wynik wyraźnie nie pasuje do wspomnianej teorii. Bo w ćwierćfinale Inter Mediolan pokonał przecież Bayer Leverkusen 2:1. Czyli drużynie z ligi, której rozgrywki trwały dużo dłużej, nie przeszkodziło to w pokonaniu zespołu z ligi, która zakończyła się najwcześniej, pozwalając swoim piłkarzom choć trochę wypocząć.

Jedyne wytłumaczenie pozwalające obronić seksowność wcześniejszej teorii związanej z Ligą Mistrzów nasuwa się takie, że Bayer jest znacznie słabszą drużyną od Bayernu Monachium czy nawet RB Lipsk. Dlatego korzystniejsze warunki przygotowań do decydujących meczów Ligi Europejskiej nie miały w jego przypadku za wielkiego znaczenia w konfrontacji z potencjałem Interu.

Klub z Mediolanu potwierdził go w poniedziałkowym półfinale demolując Szachtar Donieck 5:0. Tak wysokiego zwycięstwa Włochów się nie spodziewałem. Liczyłem raczej na wyrównany mecz. Oglądałem Ukraińców, czy raczej Ukraińców z Brazylijczykami, których Szachtar ma w kadrze kilku, w ćwierćfinałowym spotkaniu z FC Basel. Co prawda Szwajcarzy to najwyżej druga liga europejska, ale styl w jakim zostali pokonani 4:1 robił wrażenie. Bo przegrywali aż 0:4, a jedyną bramkę strzelili w samej końcówce, gdy wynik był już ustalony.

Ich gra musiała zrobić wrażenie na trenerze Interu Antonio Contim, bo przed wtorkowym meczem wychwalał Szachtar pod niebiosa dowodząc jaką silną jest drużyną, apelując tym samym, by rywali nie lekceważy. Być może piłkarze uwierzyli swojemu trenerowi, bo na pewno Szachtara nie zlekceważyli, zabierając się szybko do jego demolowania. Nad wyraz skutecznie, o czym świadczy zdobytych pięć bramek.

Przeciwnikiem Interu w finale będzie Sevilla, czyli drużyna, która zdobywa srebrny Puchar UEFA przyznawany za trium w tych rozgrywkach, gdy tylko nadarzy się okazja. Dlatego miałem okazję oglądać Hiszpanów aż trzy razy w finałach Ligi Europejskiej, zawsze zwycięskich.

Zwycięski był dla nich także niedzielny półfinał z Manchesterem United wygrany 2:1. Czyli przegrany przez Anglików na własne życzenie. Przy stanie 1:1 mieli tyle okazji do zdobycie zwycięskiej bramki, że mogą mieć pretensji tylko do siebie, że odpadli.
Ich norweski trener Ole Gunnar Solskjaer błysnął jeszcze przed meczem wypowiedzią, która miała, jak przypuszczam, rozgrzeszyć jego piłkarzy i chyba także jego samego w razie ewentualnego niepowodzenia (za: wp.pl):

„Musimy te mecze [w Lidze Europejskiej] wykorzystać jako część przygotowań do nowego sezonu”.

Czy moje odczucia są słuszne, czy Solskjaer miał rację lansując taką teorię? To niech już każdy oceni sam.

▬ ▬ ● ▬