Czy to REAL-ne?

Fot. Trafnie

Przedwczesny finał Ligi Mistrzów mamy już za sobą. Jak to często z przedwczesnymi finałami bywa, towarzyszą im też przedwczesne emocje.

Chodzi o drugi półfinał Ligi Mistrzów, który w środowy wieczór odbył się w Monachium. Bayern przegrał w nim z Realem Madryt 1:2. Jak to z reguły bywa przy tego rodzaju meczach, oczekiwania zostały mocno rozbujane jeszcze przed pierwszym gwizdkiem, że piłkarzom ciężko było je zaspokoić.

W głównych rolach obsadzano Cristiano Ronaldo i Roberta Lewandowskiego. Ten pierwszy odegrał rolę wyraźnie drugoplanową. Choć nie byłby sobą, gdyby nie dał upustu dziecięcej złości, gdy sędzia nie uznał mu zdobytej bramki. Nie uznał słusznie, bo przed jej zdobyciem Ronaldo wyraźnie pomógł sobie ręką w opanowaniu piłki. Ale oczywiście śmiesznymi gestami i grymasem niezadowolenia próbował pokazywać, że było inaczej. Narcyz musi mieć zawsze rację…

A Lewandowski? Przeczytałem w jednym z pomeczowych komentarzy, że był „bez błysku”. Uważam, że zagrał na swoim normalnym poziomie. Bez błysku była najwyżej jego drużyna. On jest najczęściej tym, który wykańcza jej akcje. Jak za bardzo nie ma czego wykańczać, trudno błyszczeć.

Lewandowski stwierdził, że Bayern był lepszy, ale zabrakło mu skuteczności. Niestety trudno się z nim zgodzić. Gospodarze mieli kilka sytuacji, ale nie aż takich, by budować na ich podstawie całą teorię o wyższości nad rywalami. Poza tym w piłce lepszy jest zawsze skuteczniejszy. A Real zaprezentował świetną skuteczność.

Szczerze życzyłem Bayernowi awansu do finału, bo chciałem w nim zobaczyć mojego rodaka. Nadal życzę, bo przecież za tydzień będzie jeszcze rewanż. Wystarczy, by to, co w ćwierćfinale zrobił Juventus, czyli wygrał 3:1. Ale czy to REAL-ne?

Bayern nie jest drużyną „ogórków”, w cuglach zdobył mistrzostwo Bundesligi kolejny raz z rzędu. Teoretycznie mógłby wyeliminować Real. Aby do tego doszło, wszystko musiałoby perfekcyjnie zafunkcjonować. Niestety w środowy wieczór nie funkcjonowało na pewno.

Monachijski klub nie ma takiego potencjału, jak ten z Madrytu. Dlatego bardziej odczuwa stratę czołowych graczy. A Bayernowi przydarzyło się to akurat w najważniejszym w sezonie momencie. Na samym początku środowego meczu z powodu kontuzji musiał opuścić boisko Arjen Robben. Grał kiedyś w Realu, więc miał podwójną motywację, by pokazać na jego tle co potrafi. Pewnie nękałby obrońców tańcząc z piłką na skrzydle. Być może jedną (albo więcej) z jego akcji wykończyłby Lewandowski. Być może…

Na nieszczęście z boiska już w pierwszej połowie, z powodu kontuzji mięśniowej, musiał zejść także Jerome Boatenga, kluczowy zawodnik w defensywie. Czyli kolejny poważny ubytek trudny do zastąpienia.

I jeszcze fatalna strata piłki na środku boiska Rafinhi w najmniej spodziewanym momencie, po której padła zwycięska braka dla gości. Trochę za dużo nieszczęść naraz, by pokonać taką drużynę jak Real...

▬ ▬ ● ▬