Czy tylko Barcelona?

Fot. Trafnie.eu

Od kilku tygodni śledzę temat, który nieco schował się w cieniu koronawirusa. A dotyczy choroby znacznie poważniejszej od tej paraliżującej obecnie cały świat.
 
Źle się dzieje w FC Barcelona. Jej dawny wiceprezydent Emili Rousaud stwierdził, że jeden z najsłynniejszych klubów na świecie był okradany przez swoich dyrektorów. Ostatnio nastąpiło w nim prawdziwe trzęsienie ziemi na kierowniczych stołkach, czyli fala dymisji. Puentę do tego mogą stanowić słowa kandydata na prezydenta klubu Victora Fonta (za: wp.pl):
 
„Barcelona jest bankrutem: ekonomicznie i moralnie. Sposób, w jaki klub zachowywał się ostatnio na poziomie instytucjonalnym, jest zawstydzający”.
 
Zawstydzający może też być fakt, że skandal dotyczy klubu uchodzącego w oczach wielu za niedościgły wzór. Mnóstwo osób na całym świecie deklaruje przecież swoją sympatię do Barcelony. Widać to szczególnie przez każdymi „Gran Derbi”. Pewnie więc z niedowierzaniem przyjmują od pewnego czasu informacje nie o kolejnych popisach Messiego i jego kolegów z drużyny, a o finansowych wyczynach katalońskich dyrektorów.
 
Pewnie niejeden jest zszokowany sytuacją i pyta – czy to możliwe? To ja odpowiem – nie tylko możliwe, ale i niezwykle... logiczne. Kataloński klub od wielu lat kojarzy mi się bowiem głównie z długami. Też się kiedyś zastanawiałem – „jak to możliwe? - ale już pozbyłem się złudzeń. Wszędzie, gdzie są wielkie pieniądze, są i ludzie o lepkich rękach. A w Barcelonie wielkie pieniądze są na pewno i będą zawsze. Czyli to idealne miejsce, by skubnąć ile się da.
 
Nie jedyne. Czy ktoś jeszcze pamięta kiedy Real Madryt był bankrutem? A był, ale został uratowany z pomocą władz miejskich hiszpańskiej stolicy sprzedając tereny swojego ośrodka treningowego położonego przy głównej arterii komunikacyjnej Madrytu - Paseo de la Castellana. Nowy ośrodek treningowy Valdebebas powstał na terenach położonych z dala od centrum, koło lotniska Barajas. Na zdjęciu sprzed lat widać jego fragment, a w tle budowane wieżowce na terenie starego ośrodka.
 
Real szybko znów miał debet. W 2007 roku był najbardziej zadłużonym hiszpańskim klubem - 527 milionów euro!!! Trzecie miejsce w tej niechlubnej klasyfikacji zajmowała Barcelona - 338 milionów euro długu.
 
Oba kluby są zbyt wielkie, by ktoś pozwolił im zniknąć z piłkarskiej mapy. Bo jak można sobie wyobrazić sezon, nie tylko w Primera Division, bez „Gran Derbi”? Bankructwo ogłoszą najwyżej jakieś małe klubiki nie wytrzymujące konkurencji z tymi mocarzami. A piłkarskie giganty będą trwać, dojone przy okazji przez różnych cwaniaków.
 
Dlatego wcale nie jestem zaskoczony informacjami dochodzącymi z pięknej Barcelony. Zastanawia mnie co innego. Czy tylko kataloński klub miał tak niegodziwych dyrektorów? Czy może w wielu innych wielkich klubach w najsilniejszych europejskich ligach są tacy sami, tylko bardziej cwani i potrafią lepiej doić piłkarskich gigantów? Chyba nie muszą wyjaśniać, która opcja jest dla mnie bardziej prawdopodobna...
 
▬ ▬ ● ▬