Dbanie o koryto i...

W świątecznym tygodniu nie wszyscy darzyli bliźnich świątecznym miłosierdziem. Sporo oberwał Paulo Sousa, ale jeszcze gorzej został potraktowany... 

Portugalski selekcjoner polskiej reprezentacji miał ostatnio kilka cichych dni. Jedni go krytykowali, inni próbowali wręcz miażdżyć. Takich, którzy chwalili, ciężko raczej znaleźć. Natomiast znalazł się jeden, który zwrócił uwagę nie na Sousę, ale na… No właśnie, na kogo? Nie jest to chyba trudna zagadka, mimo że nazwisko nie pada (za: sport.tvp.pl):

„Cofnę się o dwa miesiące. Uważam, że Jerzy Brzęczek powinien być selekcjonerem do końca Euro i kwalifikacji do mistrzostw świata. Zmianę trenera tłumaczono tym, że chciała tego opinia publiczna. A ja pytam, kto to jest opinia publiczna? To prawdopodobnie doradcy jednego człowieka, który się bardziej martwi o swoje koryto niż o polską piłkę. Jerzy Brzęczek zasłużył, by do końca pracować z tą kadrą. A potem słyszałem jeszcze, że opinia publiczna domaga się, aby na stanowisko wrócił poprzednik Jurka”.

Autorem tych słów jest Orest Lenczyk, zwany od pewnego czasu przez rodzime media, „nestorem polskich trenerów”. Ubolewa bardzo nad losem Brzęczka, dzieląc się przy okazji dość intrygującą refleksją na temat swojego zawodu, refleksją wręcz z podwójnym dnem:

„Pod koniec zeszłego roku mocno nim poniewierano. Bardzo mi było przykro, tym bardziej, że znam go osobiście. To bardzo porządny człowiek. Ale ma jedną wadę – został trenerem. A ja ciągle powtarzam i do końca życia zdania nie zmienię, że zawód trenera to zawód dla idioty. Jak można wykonywać zawód, gdzie w najważniejszych momentach nie ma się żadnego wpływu na rozwój sytuacji? Wynik każdego meczu zależy w dużej części od szczęścia, a później media robią z tego dumę narodową i niesamowity wynik”.

To, co Lenczyk nazywa „robieniem dumy narodowej”, ja wolę określać „pompowaniem balonika”. Bez względu na nazewnictwo, doszliśmy właściwie do tego samego wniosku, choć trochę inną drogą.

I dla kontrastu zupełnie inny cytat z ostatnich dni, choć dla mnie równie intrygujący. W sobotę w Hiszpanii odbył się nietypowy mecz o Puchar Króla. A nietypowy dlatego, że opóźniony, wiadomo dlaczego, o rok. Tak się porobiło, że finał krajowego pucharu z sezonu 2019/20 i 2020/21 odbędą się na tym samym stadionie w odstępie dwóch tygodni.

Ten pierwszy oczywiście już się odbył w sobotę. Na stadionie La Cartuja w Sewilli Real Sociedad San Sebastian pokonał 1:0 Athletic Bilbao. Mecz, czyli derby Kraju Basków, był taki sobie. Przegrana drużyna będzie miała ponowną szansę na zdobycie wspomnianego trofeum już 17 kwietnia na tym samym stadionie w starciu z Barceloną.

Znacznie ciekawsza od meczu była konferencja prasowa po jego zakończeniu. Trener zwycięskiej drużyny, Imanol Alguacil, stracił kontakt z rzeczywistością pojąc się odniesionym sukcesem. Postanowił wynagrodzić obecnym na konferencji brak kibiców na trybunach, dlatego założył klubowa koszulkę, wziął szalik Realu i zaczął wydzierać się na całe gardło śpiewając jego piosenki.

Ja z tego finału zapamiętałem znacznie subtelniejszą formę przekazu. Przed meczem krótkiej wypowiedzi udzieliła Guadalupe Porras Ayuso, pierwsza kobieta, która wystąpiła w męskim finale Pucharu Króla w roli arbitra, jako asystentka sędziego głównego. Gdy zapytano ją, czy to spełnienie marzeń, odpowiedziała (za: as.com):

„Mam nadzieję, że któregoś dnia nikt nie będzie zwracał uwagi, kto jest w obsadzie sędziowskiej”.

W tak subtelny sposób zwróciła uwagę, jak ciężko kobietom przebić się w jakiejkolwiek roli do męskiego futbolu. I chyba największą nagrodą dla niej byłoby, gdyby owe męskie grono traktowało ją poważnie.

▬ ▬ ● ▬