Do bólu (nie)skuteczni

Zawsze miło obejrzeć mecz, po zakończeniu którego wszyscy są zadowoleni. Tak było właśnie w środę w Chorzowie, gdy Polska grała towarzysko z Ukrainą.

Trochę się na Stadionie Śląskim działo, a to dowód, że zbyt wcześnie i ze zbyt wielką pompą wyprawiono pogrzeb meczom towarzyskim, uznając je prawie za największe zło współczesnej piłki. Liga Narodów miała stanowić ich dużo lepszą alternatywę. Ale mecze towarzyskie wbrew pozorom mają się całkiem nieźle, skoro po pandemicznej przerwie reprezentacja Polski grała po raz szósty, w tym po raz drugi towarzysko właśnie.

W środowy wieczór pokonała w Chorzowie Ukrainę 2:0. Wynik jest trochę mylący, bo może sugerować dość pewne zwycięstwo i skuteczną grę w obronie, wymaga więc choćby krótkiego doprecyzowania. Drużyna Jerzego Brzęczka rzeczywiście zaprezentowała się do bólu skutecznie w ataku. Szukam w pamięci, ale nie mogą sobie przypomnieć innych stworzonych groźnych sytuacji poza tymi, z których padły bramki.

Prawdę mówiąc nawet te, z których padły za bardzo groźne nie były. Bo pierwsza to prezent od ukraińskiego bramkarza Andrija Łunina. Wyszedł daleko poza pole karne, by wybić piłkę i zaliczył „klopsa” podając ją do Piotra Zielińskiego, ten to Krzysztofa Piątka, który z kilkudziesięciu metrów musiał tylko wcelować do pustej bramki. Wcelował, więc Polska objęła prowadzenie. Drugi gol to zamieszanie w polu bramkowym i przytomność umysłu Jakuba Modera, który wbił piłkę do siatki chyba z metra i to w tej samej minucie, w której wszedł na boisko!

Mimo wspaniałej skuteczności, by reprezentacja Polski mogła wygrać, musiała w tym jeszcze pomóc reprezentacja Ukrainy. I pomogła, będąc z pewnością do bólu nieskuteczną. Andrij Jarmołenko na samym początku meczu nie wykorzystał karnego trafiając piłką w słupek. Spośród wielu stworzonych przez gości sytuacji najlepszej w drugiej połowie nie wykorzystał Wiktor Cygankow.

Może dlatego na pomeczowych konferencjach prasowych obaj selekcjonerzy zaskoczyli dziennikarzy wygłaszanymi opiniami. Bo Andrij Szewczenko stwierdził, że jest zadowolony z gry swojej drużyny, ze sposobu kreowania przez nią akcji. Niezadowolony jest tylko z wyniku.
Z kolei Jerzy Brzęczek przyznał, że Ukraińcy byli lepsi (!), a jego piłkarze mieli dużo szczęścia. Ze szczęściem to prawda, choć w piłce zawsze trzeba mu pomóc. Natomiast zawsze drażnią mnie teksty, że lepszy był ten, który przegrał, bo to kompletne zaprzeczenie sensu rywalizacji w każdym sporcie, szczególnie w piłce. Jeśli wygrałeś, to musiałeś być lepszy. Za samą piękną grę bramek i punktów nie dają. To problem Ukraińców, że byli tak nieskuteczni w ataku i nieskuteczni w obronie.

Trzeba za to Brzęczka pochwalić, że nie stracił kontaktu z rzeczywistością chwaląc się wyłącznie cennym zwycięstwem nad trudnym rywalem. Choć mógł pójść tym tropem, skoro jego drużyna zagrała w mocno eksperymentalnym składzie bez Roberta Lewandowskiego i kilku jeszcze kluczowych zawodników.

Stwierdził za to, że mecz z Ukrainą będzie cennym materiałem do analizy. Powiedziałbym nawet, że bezcennym biorąc po uwagę popełnione błędy. Zawsze jednak łatwiej je analizować w wygranym meczu, niż przegranym.

▬ ▬ ● ▬