Do ostatniej kolejki

Reprezentacja Polski zremisowała w Warszawie 3:3 z Chorwacją w Lidze Narodów. Przed meczem wynik wziąłbym w ciemno, potem już niekoniecznie.

W relacjach z niego przebija się słowo „szalony”. Właściwie brakowało chyba tylko rzutu karnego, żeby powiedzieć - było wszystko. Mnóstwo bramek, niesamowita huśtawka nastrojów, a do tego niespodzianka jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Michał Probierz znany jest ze skłonności „zamieszania składem”. Dlatego we wtorkowy wieczór niektórym mogło się wydawać, że dostali nie tą wyjściową jedenastkę co trzeba. Zabrakło w niej Roberta Lewandowskiego!

Gdy przyglądałem się jak na rozgrzewce odbija piłkę w kółeczku z innymi rezerwowymi zawodnikami, na pewno nie było w jego mowie ciała widać najmniejszej frustracji. Raczej wyglądał na dobrego ducha tej grupy, co zrozumiałe, bo to nie trener odstawił go od wyjściowego składu. Absencja spowodowana była drobnym urazem i dlatego na boisku pojawił się dopiero po przerwie.

Zanim do tego doszło działo się tyle, że wydarzeniami można by obdzielić kilka meczów. Polacy objęli prowadzenie już w piątej minucie po prostopadłym podaniu Kacpra Urbańskiego, które precyzyjnym strzałem wykończył Piotr Zieliński. Bramka nie była przypadkowa, stanowiąc efekt dobrej gry przez więcej niż cały pierwszy kwadrans.

I nagle nastąpiła diametralna zmiana, Chorwaci zdołali wyrównać. Gola po dośrodkowaniu z rzutu wolnego można jeszcze wytłumaczyć tym, że Borna Sosa zaliczył strzał życia uderzając piłkę nie do obrony zza linii pola karnego. Ale dwa kolejne szybko stracone bramki (wszystkie w zaledwie siedem minut!) były już konsekwencją błędów w obronie dobrze znanych z poprzednich meczów. Najpierw w pole karne spokojnie wjechał z piłką Petar Sučić posyłając do siatki, następnie Paweł Dawidowicz zaliczył prawie „swojaka” niecelnie podając ją w poprzek boiska na własnej połowie, co wykorzystał Martin Baturina.

Po naprawdę dobrym początku prawdziwy dramat. Tym większy, że Chorwaci mieli jeszcze szansę na podwyższenie prowadzenia. Na szczęście w ostatniej minucie pierwszej połowy Nicola Zalewski po indywidualnej akcji zdobył kontaktową bramkę, a w doliczonym czasie gry jeszcze mógł, nawet powinien, wyrównać Jakub Kamiński.

Gdy w drugiej połowie na boisku pojawił się Lewandowski, jego obecność boleśnie odczuli rywale. Najpierw zaliczył asystę przy bramce Sebastiana Szymańskiego, a następnie został brutalnie sfaulowany przed polem karnym, gdy ruszył do dalekiego podania, przez bramkarza Dominika Livakovicia. Hiszpański sędzia Alejandro Hernández Hernández nie zawahał się nawet przez moment natychmiast pokazując Chorwatowi czerwoną kartkę. Że uczynił słusznie, obiektywnie przyznał po meczu największy gwiazdor gości Luka Modrić.

Polacy mieli, wraz z potencjalnym doliczonym czasem, jeszcze ponad kwadrans do końca i przewagę w polu jednego zawodnika. Przed meczem remis wziąłbym w ciemno, teraz jednak szansa na zwycięstwo wydawała się realna. Niestety bramka już nie padła, bo nie udało się stworzyć dogodnych sytuacji do jej zdobycia.

Po dwóch porażkach, wyjazdowej z Chorwacją przed miesiącem i sobotniej u siebie z Portugalią, wtorkowy remis jest więcej niż cenny. Nie traktowałem poważnie przedmeczowych zapowiedzi, że z Chorwacją trzeba wygrać, bo walczymy przecież o drugie miejsce w grupie dające potencjalne rozstawienie w pierwszym koszyku przed losowaniem eliminacji do mistrzostw świata.

Dla mnie realna jest walka o utrzymanie w dywizji A Ligi Narodów. Do tego warunkiem koniecznym, choć niewystarczającym, pozostaje zajęcie trzeciego miejsca, czyli wyprzedzenie Szkotów. A ci niestety w równolegle toczącym się wtorkowym meczu w Glasgow bezbramkowo zremisowali z Portugalią dając wyraźny sygnał, że walka z nimi o wspomniane miejsce w grupie łatwa nie będzie, a rozstrzygnięcie zapadnie najprawdopodobniej w bezpośrednim spotkaniu w Warszawie w ostatniej kolejce w listopadzie.

▬ ▬ ● ▬