Do zobaczenia w Katarze

Fot. Trafnie.eu

Reprezentacja Polski awansowała do finałów mistrzostw świata po zwycięstwie 2:0 ze Szwecją w decydującym meczu barażowy rozegranym w Chorzowie.

Nie ukrywam, że się go bałem, nawet bardzo, dlatego oceniałem szanse obu drużyn po połowie, czego dowody łatwo znaleźć w ostatnim tekście. Obiecałem w nim, że jeśli nie doszacowałem możliwości polskiej drużyny, po ewentualnym sukcesie nadrobię zaległości chwaląc ją, jeśli na to zasłuży. Zasłużyła na pewno!

To był mecz dwóch drużyn prezentujących podobny poziom. Sztuką jest taki wygrać, co naszym orłom się udało. Nie był może porywający, na co wpływ miała z pewnością jego stawka, a co dało się zauważyć od samego początku. Z całą pewnością nie mógł stanowić przykładu jak perfekcyjnie wychodzić spod pressingu, jak umiejętnie rozgrywać piłkę od tyłu. Obaj bramkarze wybijali ją kilkakrotnie na połowę rywali nie pozwalając sobie na zbyt ryzykowne zagrania, by nie kusić losu.

Pierwszym, który niestety postanowił ten los skusić był Krystian Bielik. Stracił piłkę w środku boiska, na skutek czego Emil Forsberg mógł czy wręcz powinien strzelić bramkę. Na szczęście sytuacji nie wykorzystał.

Na konferencji prasowej po meczu Grzegorz Krychowiak stwierdził:

„Najważniejsze, że zespół nie wyszedł na "miękkich nogach”, pokazał charakter".

To prawda, tak jak prawdą jest, że właśnie Krychowiak był bohaterem najważniejszej moim zdaniem akcji meczu. Ale zanim do niej doszło małym „antybohaterem”, w określeniu którego cudzysłów jest niezbędny, stał się Jacek Góralski. Pod koniec pierwszej połowy na środku boiska ostro wjechał w rywala. Jego obecność w wyjściowym składzie mogła dla niektórych stanowić zaskoczenie. Gdy go w nim zobaczyłem przypomniałem sobie opinie o trenerze Czesławie Michniewiczu, że „to zadaniowiec”. I rzeczywiście zestawił drużynę optymalnie na Szwedówe, a Góralski miał im odbierać chęć do gry w środku pola.

Niestety jak to u niego bywa, zabrał się do roboty ze zbyt wielkim entuzjazmem i kilka minut przed przerwą dostał jak najbardziej słusznie żółtą kartkę. Michniewicz przyznał, że go rozbawił, mówiąc w szatni:

„Trenerze, musimy jeszcze podostrzyć”.

Zastanawiałem się, czy zostawi na drugą połowę ukaranego już zawodnika ryzykując, że może wylecieć z boiska. Nie zostawił i wyjaśnił dlaczego:

„Powiedziałem mu przed meczem, że jeśli dostanie żółtą kartkę, wytrzyma jeszcze najwyżej pięć minut. Wytrzymał siedem”.

Bo tyle zostało do przerwy, w której został zmieniony. Zastąpił go Krychowiak, który w jednej z pierwszych akcji po przerwie był faulowany na polu karnym rywali wywalczając rzut karny. Wbiegł umiejętnie przed Jespera Kalsröma zmuszając go do popełnienia błędu. Włoski sędzia Daniele Orsato był bardzo blisko sytuacji i nie wahał się dyktując rzut karny za faul na polskim pomocniku. Wykorzystał go niezawodny Robert Lewandowski, więc Polska objęła prowadzenie. 

Szwedzi ruszyli do ataku, bo mieli na odrobienie strat jeszcze prawie całą połowę. Atakowali, strzelali, ale nie na tyle groźnie i precyzyjnie, by wyrównać. Na przeszkodzie stawał im skutecznie Wojciech Szczęsny broniący we wtorkowy wieczór bezbłędnie, a tak podsumowany przez Krychowiaka:

"Mamy fantastycznego bramkarza, który zarabia ogromne pieniądze, gra w Juventusie. To jest jego robota".

Błędy popełniali za to Szwedzi, którzy nieco ponad kwadrans przed końcem dosłownie sprezentowali naszym drugą bramkę. Kristoffer Olsson źle zagrał piłkę do Marcusa Danielsona, ten nie potrafił jej opanować, a po złym przyjęciu umożliwił przejęcie Piotrowi Zielińskiemu, który szansy nie zmarnował. Pomknął z nią prosto na bramkę, precyzyjnym strzałem posyłając do siatki, nie dając na obronę szans Robinowi Olsenowi. Trzeba jednak oddać szwedzkiemu bramkarzowi, że wręcz koncertowo wybronił potem aż trzy groźne strzały głową, więc wynik 2:0 na pewno nie był ani przypadkowy, ani szczęśliwy.

Polscy piłkarze zagrali o niebo lepiej niż kilka dni wcześniej ze Szkocją. Przede wszystkim byli prawdziwą drużyną, a nie tylko tłem dla rywali jak w Glasgow. Potrafili perfekcyjnie wykorzystać ich błędy, a jeszcze lepiej własne możliwości. I to oni zagrają w listopadzie w finałach mistrzostw świata w Katarze a nie Szwedzi. Dlatego to Michniewicz i Krychowiak na konferencji po meczu tryskali humorem, a szwedzkie gwiazdy, Forsberg czy Zlatan Ibrahimović, razem ze swoim trenerem Janem Anderssonem powodów do dobrego humoru nie mieli.

Bo w piłce nic się nie zmieniło i nie zmieni. Jesteś skuteczniejszy, to wygrywasz. Dlatego polscy piłkarze wywalczyli awans. Gratulacje, bo na niego zasłużyli! I do zobaczenia w Katarze.

▬ ▬ ● ▬