Duże dzieci i biedne dzieci

Fot. Trafnie.eu

W mocno subiektywnym podsumowaniu ponurego tygodnia trudno się oderwać od tematu, który wpływa na taki nastrój. Choć próbowałem sam siebie oszukać.

To oszukiwanie miało polegać na skoncentrowaniu uwagi wokół czysto boiskowych wydarzeń w Polsce i na świecie. Myślałem, że derby Manchesteru będą dobrym do tego argumentem, poparte jeszcze wydarzeniami z meczu na szczycie Ekstraklasy Lecha Poznań z Rakowem Częstochowa. Jednak zauważyłem, że podniecenie wspomnianymi meczami minęło równie szybko jak się pojawiło.

Nie potrafię oderwać się na dobre od tematów wojennych za wschodnią granicą. Czy to dobrze, czy źle oceńcie sami, czytając kolejne teksty. Ale naprawdę trudno się oderwać, gdy codziennie wymieniam informacje z ukraińskim dziennikarzem i moim przyjacielem Kostią, który cały czas jest w Kijowie. Staram się wysyłać mu linki do tekstów publikowanych w polskich mediach, by jakoś podtrzymywać na duchu. Pytam, czy mają z rodziną co jeść, czy mają wodę? Odpisał mi, żebym się nie martwił, bo sklepy cały czas czynne.

Ostatnio wysłałem mu zdjęcie dołączone do tego tekstu. W jednym z miejsc zbiórki darów dla Ukraińców w hali sportowej w Legionowie znajduje się tablica, na której przyczepiono dziecięce rysunki łapiące za serce. Kostia odpisał:

„Wzruszające…”

Mam ochotę wysłać to samo zdjęcie do różnych rosyjskich sportowców, którzy nie ukrywają swojego wzburzenia, gdy nie dopuszcza się ich do startu w międzynarodowych imprezach, jeśli nie chcą potępić napaści na Ukrainę. Narzekają na nierówne traktowanie, powołując się na konkretne punkty statutów międzynarodowych sportowych federacji.

Nie mam nawet ochoty wymieniać ich nazwisk, szkoda czasu. Zamiast tego mam propozycję. Niech wszyscy niezadowoleni pojadą do Kijowa i podyskutują z byłymi bokserami - braćmi Kłyczko, odmawiającymi wyjazdu z miasta (jeden z nich jest jego merem) i bohatersko go broniącymi, o nierównym traktowaniu sportowców. Niech tam spróbują dojechać, spróbują porozmawiać, słysząc pociski latające nad głowami wystrzeliwane na obcej ziemi przez ich rodaków.

Dopóki tego nie zrobią, niech lepiej milczą. Zachowują się jak duże dzieci, którym odbiera się możliwość dokazywania z ulubioną zabawką w tym samym czasie, gdy bezbronne dzieci giną na Ukrainie, a innym odbiera się beztroskie dzieciństwo.

I jeszcze na koniec słowo o innych dużych dzieciach, bezrefleksyjnych kolesiach kibicujących londyńskiej Chelsea w sobotnim meczu wyjazdowym Premier League w Burnley. Zakłócili minutę braw dla Ukrainy, skandując w tym czasie nazwisko (jeszcze) właściciela klubu Romana Abramowicza, który od kilku dni pilnie próbuje go sprzedać. Ich świat kończy się niestety na płocie Stamford Bridge w Londynie. „Dobry wujek” Roman pozwolił im się nacieszyć w ostatnich latach sukcesami ulubionej drużyny. Tylko to się dla nich liczy. Czy zastanawiali się kiedyś skąd wziął brudne miliony wydawane na działalność Chelsea? Zadanie raczej przerasta ich możliwości...

▬ ▬ ● ▬