Dwa punkty widzenia

Fot. Jacek Prondzyński/legia.com

Legia wygrała na wyjeździe z Trabzonsporem 1:0 i została liderem grupy Ligi Europejskiej. To cieszy, nawet bardzo. Przebieg meczu w Trabzonie niestety już mniej.

Po pokonaniu w Warszawie Lokeren ekipa Henninga Berga poleciała do Turcji na kolejny mecz Ligi Europejskiej. Drużyna, której miejsce jest w Lidze Mistrzów, jak zauważył jej trener, odniosła drugie z rzędu zwycięstwo. To niewątpliwie powinno cieszyć. I cieszy, szczególnie mnie, bo od razu doliczam trzy cenne punkty polskim drużynom w rankingu UEFA. Może kiedyś wreszcie uciuła się ich tyle, że nie będzie trzeba grać w kwalifikacjach do wyśnionej Ligi Mistrzów? Przynajmniej można pomarzyć.

Na razie jednak trzeba skupić się na Lidze Europejskiej i meczu w Trabzonie, niestety nędznym. Chwilami wręcz trudnym do oglądania, szczególnie dla kibica niezaangażowanego emocjonalnie po żadnej ze stron. Dużo przerw w grze, fauli, żółtych kartek i wykopywania piłki gdzie się da. Ale oczywiście ocena zależy od punktu siedzenia. Dlatego proponuję spojrzeć na niego z dwóch różnych.

Najpierw z pozycji kibica mieszkającego w kraju, który ma nie za silną ligę. Mistrz tego kraju ograł drużynę z Turcji z budżetem chyba trzy razy większym, co choćby tylko z tego powodu należy uznać za sukces. Tym większy, że rzecz działa się na stadionie rywala uznawanym za „gorący teren”.

Byłem kiedyś na meczu w Trabzonie i mogę potwierdzić, że trybuny potrafią tam zachowywać się jak wulkan. Gdy wybuchnie, skutki trudne są z reguły do przewidzenia. Jednak te, które widziałem w czwartkowy wieczór, czy raczej wsłuchiwałem się w ich reakcje, wyglądały marnie w porównaniu z obrazem zachowanym w mojej pamięci sprzed lat. To na pewno nie było piekło, którym straszy się drużyny przyjeżdżające do Turcji. Nawet nie piekiełko. Raczej taka sobie atmosfera z równie przeciętnym dopingiem.

Na boisku mniej więcej to samo – przewaga gospodarzy, ale zwycięstwo gości. Legia była lepsza, jak każda drużyna, która strzela jedną bramkę więcej. A było to możliwe, bo potrafiła się świetnie bronić, skoro nie straciła gola, mimo że w końcówce grała w dziesiątkę. Że Turcy byli nieskuteczni? Nieskuteczni w kilku sytuacjach aż do bólu, ale to na szczęście wyłącznie ich problem. Za to Legię trzeba pochwalić za skuteczność – drugie zwycięstwo w drugim meczu bez straty bramki i pozycja lidera w grupie Ligi Europejskiej. Brawo!

Teraz ocena z punktu widzenia mieszkańca kraju, którego drużyna ma zagrać w finale rozgrywek planowanym w maju w jego stolicy. Tak zapowiadał chyba Bartosz Bereszyński. Skoro wyrzucili Legię z Ligi Mistrzów, więc teraz celem jest finał Ligi Europejskiej zaplanowany w Warszawie na Narodowym. Plany piękne, oby się spełniły. Po meczu w Trabzonie trudno w to jednak uwierzyć. Na drodze do wywalczenia srebrnego Pucharu UEFA będzie kilka drużyn o klasę lepszych od Trabzonsporu. Skoro piłkarze Legii twierdzili, że są teraz znacznie silniejsi od rywala (w ubiegłym roku w tych samych rozgrywkach dwa razy z nim przegrali), to na boisku za bardzo tego nie dało się niestety zauważyć.

Świetnie, że na początku meczu Legia zdobyła zwycięską bramkę. Gorzej, że z każdą minutą gasła w oczach. W końcówce jej gra wyglądała chwilami dramatycznie. Ograniczała się głównie do wybijania piłki z własnego pola karnego, a piłkarze rzadko przekraczali środek boiska.

Trochę przerażające, że choć to dopiero początek sezonu, niektórzy zawodnicy pod koniec meczu słaniają się po boisku, zamiast na pełnym gazie nękać rywala. Co będzie za kilka miesięcy w dużo ważniejszych meczach?

Na razie trzeba jednak myśleć o pokonaniu Metalista Charków w dwóch kolejnych meczach, najpierw we Lwowie, a potem w Warszawie. Mam nadzieję, że po nich Legia zapewni sobie awans. Co dalej? Lepiej mierzyć zamiar podług sił...

▬ ▬ ● ▬