Dwóch piłkarzy, dwa mecze, dwa wnioski

We wtorek odbyła się pierwsza część 32. kolejki niemieckiej Bundesligi. Z polskich napastników, którzy w niej wystąpili, jeden błyszczał jak zwykle. A drugi...

Był nim oczywiście Robert Lewandowski. Zdobył zwycięską bramkę w wygranym przez Bayern Monachium meczu z Werderem w Bremie. Zaprezentował przy tym swoje atuty – idealne wyjście w tempo do podania, równie idealne przyjęcie piłki na klatkę piersiową i skuteczny strzał z półobrotu, który za łatwy technicznie nie był. Ale Lewandowski potrafi, skoro okazał się skuteczny.

To była jego 31. bramka w meczach Bundesligi w tym sezonie, czyli rekord. Wcześniej w niemieckiej lidze trafiał do siatki najwięcej 30 razy. A przecież ma jeszcze dwa mecze do rozegrania.

Gol Lewandowskiego zapewnił Bayernowi ósmy tytuł mistrza Niemiec z rzędu. Dla niego też był ósmym mistrzostwem Bundesligi, choć dwa pierwsze zdobył jeszcze z Borussią Dortmund. Prawdopodobnie zostanie jeszcze w tym sezonie najskuteczniejszym strzelcem Bundesligi po raz piąty. Nie przypominam sobie, by jakiś jego rodak był równie utytułowany biorąc pod uwagę osiągnięcia w kilku najsilniejszych europejskich ligach.

Pora na pierwszy wniosek. Lewandowski całą swoją karierą udowodnia co znaczy dla piłkarza głowa. Osiągnięcia ma kosmiczne biorąc pod uwagę fakt, że gdy wchodził do seniorskiej piłki okazał się niepotrzebny w Legii Warszawa. I to w jej drużynie rezerw!

Doszczętnie zburzył powtarzaną od lat teorię, że zawodnik uczy się gry mniej więcej do dwudziestego roku życia. Później już niczego znaczącego nauczyć się nie jest w stanie, najwyżej nieznacznie skorygować swoje błędy. Lewandowski uczy się i doskonali cały czas. I cały czas stając się jeszcze lepszym piłkarzem. A profesjonalnego podejścia do zawodu może się od niego uczyć każdy.

We wtorek grała też Hertha Berlin Krzysztofa Piątka, przegrywając na wyjeździe z SC Freiburg 1:2. O występie Polaka za wiele powiedzieć się nie da. Może by się i dało, gdyby pozwolono mu strzelić karnego, ale tego wykorzystał Vedad Ibisević. Przynajmniej dano mu wystąpić obok Bośniaka w podstawowym składzie, a nie, jak po wznowieniu rozgrywek, każąc zaczynać mecz na ławie.

Po poprzednim występie Piątka przeciwko Eintrachtowi Frankfurt znów rozpoczęto „pompowanie” polskiego napastnika w rodzimych mediach. Przeczytałem, że to było „wielkie odrodzenie”. Zdobył jedyną bramkę dla Herthy zachowując się niezwykle przytomnie w polu karnym. Wykorzystał niezdecydowanie dwóch obrońców i przedarł się między nimi z piłką posyłając ją do siatki.

Niestety jego drużyna została strasznie zlana na własnym stadionie, przegrywając aż 1:4. Do tego Piątek zawinił przy starcie trzeciej bramki, gubiąc piłkę w bezpośrednim sąsiedztwie swojego pola karnego. Biorąc to wszystko pod uwagę, trudno nazwać trafnym stwierdzenie o „wielkim odrodzeniu”. Chyba kogoś trochę poniosło…

Pora więc na drugi wniosek. Piątek drugim Lewandowskim nie będzie, choć tak próbowano go prezentować w mediach jeszcze przed rokiem. I chyba pora, by wszyscy, którzy próbowali mu wtedy stawiać pomniki, przyjęli wreszcie tę prawdę do wiadomości.

Pozwólmy Piątkowi być Piątkiem, bo od żadnego piłkarza nie wolno wymagać więcej niż potrafi. A odnoszę wrażenie, że tak jest właśnie z nim. Biorąc pod uwagę jego potencjał trzeba doceniać to, co już osiągnął, zamiast oczekiwać nie wiadomo czego.

▬ ▬ ● ▬