E-I-D-R-I-J-A-N-!

Piłkarski świat ma nowego bohatera. Został skrojony akurat na miarę angielskich mediów. I oczywiście głównie przez te media wykreowany.

Chodzi o hiszpańskiego bramkarza Liverpoolu Adriana San Miguela, zastępującego kontuzjowanego Brazylijczyka Alissona Beckera. Aż do środowego wieczoru, a raczej nocy ze środy na czwartek, tylko niewielu mogło coś więcej o nim powiedzieć. Wystarczył jeden mecz, by zaczęli mówić wszyscy. A już na pewno angielskie media rozpływające się w pochwałach.

W meczu o Superpuchar Europy z Chelsea, zremisowanych po dogrywce 2:2, Adrian w serii serii rzutów karnych popisał się skuteczną obroną ostatniego strzału, zapewniając Liverpoolowi zdobycie trofeum. Menedżer Jürgen Klopp zaraz po zakończeniu spotkania w rozmowie przed kamerą powiedział dziennikarzowi BT Sport:

„Co za historia...”

I skopiował scenę ze słynnego filmu „Rocky” wykrzykując z radością imię swojego bramkarza. Nie wiem, czy rodacy Adriana zrozumieli o kogo chodzi, bo Klopp zrobił to wymawiając z angielska:

„E-I-D-R-I-J-A-N-!”

Chyba najbardziej rozhuśtał nastroje „Daily Mirror”, tworząc z bramkarza Liverpoolu Supermana! Adrian został porównany do Jerzego Dudka i jego wyczynu podczas finału Ligi Mistrzów w 2005 roku. Rozumiem skojarzenie, ponieważ i tamten finał, i środowe spotkanie o Superpuchar Europy odbyło się w Stambule. Jednak dokonania w nich obu bramkarzy Liverpoolu trochę się różnią.

Dudek nie tylko obronił dwa karne w serii zarządzonej po remisie 3:3 z Milanem, ale dokonał tego w wyjątkowym stylu. O jego tańcu - „Dudek dance” - między słupkami śpiewano piosenki. Do tego zaliczył wcześniej słynną już „podwójną obronę” strzałów Andrija Szewczenki, bez której na pewno nie byłoby serii rzutów karnych.

Adrian też popisał się w meczu kilkoma udanymi interwencjami, ale z pewnością nie na miarę tych z 2005 roku w wykonaniu polskiego bramkarza. Zresztą w niczym nie ustępował mu występujący w bramce Chelsea jego rodak Kepa Arrizabalaga. To on mógł się pochwalić podwójną obroną strzałów piłkarzy Liverpoolu w odstępie ułamków sekund, z pewnością bliższą wyczynu Dudka sprzed lat.

Paradoksalnie o tym, kto pojawił się w tytułach angielskich mediów zadecydowali raczej strzelający karne, niż ci, którzy je bronili. Piłkarze z Liverpoolu wykonywali je odrobinę lepiej. Ale naprawdę niewiele, dlatego Kepa był o włos od obronienia dwóch strzałów.
Wykonujący ostatnią jedenastkę dla Chelsea młody Tammy Abraham, jeszcze do niedawna broniący barw Aston Villi w drugiej lidze, strzelił bardzo źle. Niezbyt mocno i do tego w sam środek bramki, pozwalając Adrianowi wybić piłkę. To był moment decydujący o wywalczeniu trofeum. I raczej większą zasługę miał w tym niefortunny strzelec Chelsea, niż bramkarz Liverpoolu, którego okrzyknięto bohaterem.

Taka reakcja jest typowa dla angielskich mediów. Właściwie Adrian spadł im z nieba. Gdyby nie spadł, z pewnością jakiś jego odpowiednik zostałby natychmiast wymyślony. Świat, szczególnie ten zdominowany przez media internetowe, nie znosi pustki. Musi mieć ciągle swoich nowych bohaterów. Albo prawdziwych, albo wykreowanych.

A ten hiszpański bramkarz, który w ubiegłym sezonie był tylko zmiennikiem Łukasza Fabiańskiego w West Hamie United, a po sezonie pozostawał bez pracy, na niespodziewanego bohatera nadaje się wręcz idealnie. Dopóki do bramki Liverpoolu nie powróci Alisson, może czuć się jak Superman.

▬ ▬ ● ▬