Egzekucja

Fot. Trafnie.eu

Reprezentacja Polski przegrała w Brukseli z Belgią 1:6 w meczu Dywizji A Ligi Narodów. Nie pamiętam kiedy byłem świadkiem tak dotkliwej jej porażki.

Nie pamiętam i nie chce mi się sprawdzać, by się dodatkowo niepotrzebnie nie dołować. Dlatego dla kontrastu zacznę od… zabawnej anegdoty. Dzień przed meczem pod stadionem zaczepił mnie kibic, któremu z twarzy nie schodził uśmiech:

„Pan z Polski?”

Gdy przytaknąłem, zapytał:

„Dało by się z panem jakoś wbić?”

Gdyby ktoś nie wiedział, wyjaśniam, bo chyba prawidłowo pojąłem pytanie, że chodziło o pomoc we wprowadzeniu na stadion, na którym miała się odbyć najpierw konferencja prasowa polskiej reprezentacji, a następnie jej trening. O żadnym wbiciu jednak mowy być nie mogło, bo Belgowie niezwykle restrykcyjnie podeszli do sprawy. Żeby uczestniczyć w konferencji dziennikarze musieli mieć na przegubie specjalne opaski.

Opisana akcja była w stylu – Polak potrafi. Choć tym razem nie zakończyła się powodzeniem, ale jak wiadomo, kto nie spróbuje, temu na pewno się nie uda. A polskim kibicom udało się w Brukseli udowodnić, że skandowane przez nich hasło - „gramy u siebie” - nie było tylko nierealnym pragnieniem. Na trybunach stadionu imienia króla Baudouina przygotowano dla nich sektory na łuku za jedną z bramek, ale było ich pełno na całym stadionie. Jeśli nie stanowili tego dnia połowy widzów, to przynajmniej ze czterdzieści ich procent. Dlatego gdy Belgowie długo rozgrywali piłkę, z trybun słychać było mające ich do tego zniechęcić buczenie.

I tych tysięcy kibiców żal mi najbardziej. W Belgii i pobliskiej Holandii mieszka liczna polska kolonia. Mecz stanowił dla nich prawdziwe święto, co udowodnili licznie się na niego wybierając. Pewnie nigdy go nie zapomną, ale z powodów mało dla siebie sympatycznych, bo takimi są niewątpliwie rozmiary porażki.

Sprawdziło się niestety porównanie z poprzedniego tekstu z panującą w Brukseli pogodą, ale w odwrotnej kolejności. W środę cały dzień lało, a słońce wyszło dopiero tuż przed meczem. Dla polskiej reprezentacji przenośnie wyszło na samym początku, a później została zlana w sposób niezwykle bolesny.

Mecz się niezwykle szybko otworzył, co nie stanowiło dobrej prognozy, skoro Belgowie, mimo sromotnej porażki z Holandią 1:4 przed kilkoma dniami, mieli teoretycznie znacznie więcej atutów, by go wygrać. Niezwykle groźne były ich prostopadłe podania znajdujące drogę na pole karne Polaków. Dlatego szybko stworzyli sobie sytuacje bramkowe, na szczęście niewykorzystane.

Potem gra się nieco wyrównała, a polska reprezentacja objęła prowadzenie po bramce Roberta Lewandowskiego, który w typowy dla siebie sposób wykończył składną akcję Piotra Zielińskiego, dostając idealne podanie za linię obrony od Sebastiana Szymańskiego. Belgowie jednak jeszcze przed przerwą zdołali wyrównać, a w drugiej połowie nastąpiła prawdziwa egzekucja, czyli zdobyli aż pięć kolejnych bramek, z czego cztery w ostatnich dwudziestu minutach.

Trener Czesław Michniewicz wykluczył jednak argument, że o tak wysokiej porażce zdecydował wyłącznie brak sił, czyli zbyt duża intensywność gry na samym jego początku. Stwierdził, że miało na nią wpływ wiele czynników. Przyznał, że jego drużyna nie przyjechała do Brukseli tylko wybijać piłkę po autach i wyłącznie przeszkadzać. Starała się ją rozgrywać przed własną bramką, atakować, próbować odrobić straty, dlatego zapłaciła tak wysoką cenę. Taką jednak trzeba płacić, bo, jak podsumował Michniewicz, innego wyjścia nie ma, by uczyć się od najlepszych prezentujących światowy poziom, a nie tylko wyłącznie się bronić.

Być może, ale trzeba też pamiętać, że mecz odbywał się w ramach określonych rozgrywek, w których wynik też ma znaczenie. Dlatego oczekiwałem od trenera nieco bardziej pragmatycznej taktyki. Jeśli nie w całym meczu, to przynajmniej w końcówce, by uniknąć straty choćby ze dwóch ostatnich bramek. A trzeba uczciwie przyznać, że porażka mogła, czy nawet powinna, być jeszcze wyższa. Występujący w bramce Bartłomiej Drągowski wybronił co najmniej trzy groźne strzały, który obronić nie musiał.

Polska ma za mały potencjał piłkarski, by z własnej woli choć częściowo z niego rezygnować w meczu z tak trudnym rywalem jak Belgia. A przecież Michniewicz nie posłał do boju najsilniejszego składu, chciał niektórych posprawdzać. Dlatego na bokach obrony zagrał Robert Gumny i Tymoteusz Puchach dopiero w drugiej połowie zastąpieni przez Matty’ego Casha i Bartłosza Bereszyńskiego. Dlatego w drugiej połowie zdjął z boiska Roberta Lewandowskiego, ponieważ ustalił z nim, że zagra tylko około sześćdziesiąt minut.

Eden Hazard, jeden z belgijskich gwiazdorów, stwierdził, że Polska miała słabszy dzień, tak jak jego zespół w poprzednim meczu z Holandią. Trudno się jednak z nim zgodzić. W Brukseli nastąpiło raczej brutalne przewartościowanie możliwości drużyny lansowane od lat przez kibiców i część mediów. Czyż nie wypisywano o niej głupot, kopiowanych bezrefleksyjnie, że jedzie po medal na mistrzostwa świata czy Europy? Czyż nie nazywano kompromitacją wyjazdowego zwycięstwa w meczach eliminacyjnych, na przykład z Macedonią Północną, jakby nasi byli światowym mocarzem? Czyż nawet po zwycięstwach nie następowało, wyśmiewane przeze mnie, czepianie się stylu gry?

Od lat apeluję, by nie wymagać od piłkarzy więcej niż potrafią. I przy każdej okazji podkreślam, że reprezentacja Polski to najwyżej średniej klasy zespół europejski. Kto uważał, że przesadzam, dostał bolesną lekcję pokory w Brukseli.

▬ ▬ ● ▬