2014-06-01
Emocje na szczęście (nie) do końca
Ekstraklasa zakończyła rozgrywki. Rozgrywki wydłużone na wniosek spółki, która nią rządzi i bardzo swój pomysł chwali. Jaki to był sezon? Jaka była ta liga?
Kilka razy słyszałem, że jakiegoś meczu „nie dało się oglądać”. Wszystko się da obejrzeć, tylko trzeba najpierw wiedzieć czego się chce. Uważam, że z Ekstraklasą jest jak z reprezentacją, czyli generalnie z całą polską piłką – wymagania znacznie większe, niż możliwości ich realizacji. A brutalna weryfikacja następuje zawsze w lipcu i sierpniu w kwalifikacjach do europejskich pucharów.
Ekstraklasa jest piłkarską prowincją. To przykra prawda, ale lepiej ją sobie uświadomić, by później niepotrzebnie nie pastwić się nad zawodnikami, że nie potrafią zrobić w ligowym meczu tego co Messi czy Ronaldo.
Polska liga nie ma prawa rzucać na kolana, bo nie ma w niej prawa grać naprawdę dobry piłkarz. Przy tak rozwiniętej siatce skautingu jaki istnieje we współczesnej piłce, wielkie kluby zawsze takiego zauważą w porę i wyhaczą. Grają jak potrafią najlepiej ci, którzy tu zostają. I ci, którzy wracają (Brożek, Stilić, Piech), bo Europy nie podbili. Jeśli w Polsce są gwiazdami ligi, najlepiej świadczy to o różnicy poziomów.
Nie wszyscy potrafią to jednak zrozumieć i przyjąć do wiadomości. Następnym, który uwierzył w swoją gwiazdę jest Prejuce Nakoulma. Prezes Górnika Zabrze przyznał, że z zawodnikiem nie dało się nawet pogadać o przedłużeniu kontraktu, który się właśnie skończył. Reprezentant Burkina Faso nie był nawet zainteresowany przestudiowaniem nowych warunków jakie chciał mu zaproponować klub. Dla niego polska liga to tylko przystanek w podróży do lepszego piłkarskiego świata. Trochę się tu zasiedział, ale jego aspiracje sięgają wyżej. Czy dobrze szacuje swoje możliwości? Będzie następnym, który niedługo wróci?
A czy liga wróci do starego systemu? Na pewno nie w najbliższym sezonie. Nadal będzie obowiązywał układ 30+7 meczów. Od początku byłem przeciwny tego typu eksperymentom z prostego powodu. Jeszcze nikt nie wymyślił systemu rozgrywek, który by automatycznie podnosił ich poziom!
Przekornym komentarzem do reformy niech będzie wypowiedź (wtedy jeszcze) trenera Cracovii Wojciecha Stawowego dla „Rzeczpospolitej”, zaraz po fazie zasadniczej, w której jego drużyna zajęła dziewiąte miejsce, czyli pierwsze za grupą mistrzowską:
„Tak, jestem za tą reformą. Dzięki niej cały czas gra się o stawkę. Podział na grupy też ma sens, bo zmusza drużyny do ciągłej mobilizacji. Legia nie może już czuć się mistrzem, a Widzew i Zagłębie jeszcze nie spadły. Gra zaczyna się od nowa”.
Tylko że w odpowiedzi na następne pytanie wyznał, co mu się nie podoba – podział punktów po fazie zasadniczej:
„Myślę, że to jest słabą stroną reformy. Nieparzysta liczba meczów w play-off również. Nad tym trzeba jeszcze popracować”.
To mniej więcej tak, jakby powiedział:
„Lubię śnieg, ale najlepiej, żeby leżał w lecie, gdy jest ciepło”.
Pamiętam zachwyty pod koniec fazy zasadniczej, że emocje są wreszcie do ostatniej kolejki. Jakiej ostatniej? Ostatnia właśnie się odbyła. I co? Wszystko wcześniej rozstrzygnięte w obu grupach. Wszystkie mecze o nic. Ten sam mistrz i spadkowicze co po fazie zasadniczej.
Osiem drużyn z grupy spadkowej w naprawdę ostatniej kolejce zrobiło reformatorom antyreklamę. Bo właśnie wtedy gdy nie grały już o nic, mecze były wyjątkowo atrakcyjne, padło w nich mnóstwo bramek, a na boisku pojawiło się wielu młodziaków. Czyli gdy nie było już emocji związanych z walką o miejsca w tabeli, były prawdziwe na boisku! Chyba więc odwrotnie niż zapowiadali w ubiegłym roku reformatorzy zachwalając swój produkt...
▬ ▬ ● ▬