Fornalik bez parasola

Fot. Trafnie.eu

Angielska federacja przed decydującym meczem swojej reprezentacji zrobiła prezent polskim kibicom. Nigdy bym jej o to nie podejrzewał.

Dziś Polska gra z Anglią na Wembley. Jak ten mecz wygląda z naszej perspektywy, mniej więcej wiadomo. Znowu się nie udało, choć  przecież wszyscy dobrze życzą polskiej reprezentacji (nie wiadomo tylko czy zwycięstw), a poza tym mamy zdolną młodzież i niedługo pokaże co potrafi, itp, itd. Tym razem gramy jeszcze o honor, ale jak przyjdzie nowy trener (nie wiadomo tylko - z zagranicy czy krajowy?), to drżyjcie narody.

A jak na mecz patrzą Anglicy? Najpierw kogo się boją. Jeszcze przed starciem z Ukrainą w Charkowie zadzwonił znajomy dziennikarz z Anglii: „Postaraj się o jakąś wypowiedź Lewandowskiego”. Zapytałem: „Którego, Mariusza”?

„Nie” – odpowiedział. „Oczywiście Roberta. Zupełnie zwariowali na jego punkcie”.

Ja bym powiedział – pamiętają jak skaleczył Real.

Lewandowski tak chwilę po porażce w Charkowie mówił o meczu w Londynie: „Faworytami w nim nie będziemy, ale wierzę, że stać nas na zwycięstwo. Wiem, że wielu Polaków pracuje teraz w Wielkiej Brytanii. Chcemy zagrać dla nich. Zresztą nic innego nam nie pozostaje”.  

Teraz kogo pamiętają. Oczywiście Jana Tomaszewskiego, u nas nazywanego „człowiekiem, który zatrzymał Anglię”. Działo się to w czasach, gdy stał jeszcze w bramce i nie wygadywał głupot. Nawet jak wygadywał, to znacznie rzadziej. Wiem, że niektórym trudno w to uwierzyć, ale potwierdzam – tak rzeczywiście było. Potrafił gadać do rzeczy i na temat. 

No i jeszcze co Anglicy wymyślili. Ich federacja przyznała polskim kibicom dodatkową pulę biletów. I to taką, że można spaść z krzesła z wrażenia, aż dziesięciu tysięcy! Anglicy są ostatnimi, których podejrzewałbym o altruizm. W Londynie jednym się to podoba, innym wręcz przeciwnie. Tych drugich nie przekonują ani argumenty, że mnóstwo Polaków mieszka i pracuje teraz w Wielkiej Brytanii, ani opinia, że potrafią stworzyć doskonałą atmosferę niesamowitym dopingiem.

Już zgłaszam The FA do nagrody, choć nie wiem jakiej. Za bardzo się tego rozgryźć nie da. Przecież oni jeszcze nie mają pewnego awansu, a w decydującym pojedynku dali rywalom tyle wejściówek, że ich kibice będą prawdziwą armią dwudziestu tysięcy ludzi. I jak znam życie, mecz się jeszcze nie zacznie, a już będzie słychać: „Gramy u siebie, Polacy gramy u siebie”. I jestem w stanie uwierzyć, że zagrają naprawdę jak u siebie.

Jedyna logiczna odpowiedź jaka przychodzi do głowy - Anglicy są tak pewni zwycięstwa, że nie trakrują dzisiejszych przeciwników zbyt poważnie, dlatego zdecydowali sie na niecodzienny gest. Chciałbym zobaczyć ich miny, gdyby Polakom udało się ich ograć. Ale chyba trochę się rozmarzyłem. Tego raczej nikt nie bierze pod uwagę, skoro jeszcze nigdy się nie udało. Nawet mityczny mecz na Wembley w 1973 roku, otwierający drogę do finałów mistrzostw świata w Niemczech, zakończył się remisem 1:1.     

Waldemar Fornalik oglądał go w telewizji gdy miał dziesięć lat. Wspomniał o tym na wczorajszej konferencji prasowej. Czym bliżej końca eliminacji, tym zainteresowanie panem selekcjonerem większe. Na sali konferencyjnej stadionu Wembley, jednej z większych tego typu, pojawiło się naprawdę sporo dziennikarzy. I chyba po raz pierwszy w tym roku w żadnym pytaniu nikt Fornalika nie chciał  zwalniać. Wiadomo samo się zrobi już niedługo.

Konferencja selekcjonera była wyjątkowo spokojna, wręcz ugrzeczniona. A na tej sali bywało gorąco, nawet upalnie, choć nowe Wembley ma jeszcze krótką historię. W 2007 roku dziennikarze chcieli rozszarpać Steve McClarena, który przegrał walkę o awans do EURO 2008, ulegając w ostatnim meczu Chorwacji 2:3. Musiał odpowiadać na pytania aż przez godzinę. Nie mogli mu darować nawet tego, że w ulewnym deszczu stał pod wielkim kolorowym parasolem.

Fornalikowi przynajmniej to nie grozi. Choć wczoraj w Londynie padało, dziś wieczorem, w porze meczu, ma być pogodnie.

▬ ▬ ● ▬