Franz wrócił, będzie wesoło

Fot. trafnie.eu

Będzie? Już jest. Kto pofatygował się wczoraj na konferencję prasową w Krakowie, na pewno zgodzi się ze mną bez najmniejszych zastrzeżeń. 

Była to typowa spodziewana niespodzianka, czyli nowym trenerem Wisły został Franciszek Smuda. Zniknął ze sceny po mistrzostwach Europy. Na początku roku niespodziewanie sam się wytransferował do drugiej ligi niemieckiej, do klubu Jahn z Ratyzbony. Nic tam nie zwojował, więc wrócił. Najpierw do Polski, teraz drugi raz do Wisły. Wczoraj został w Krakowie oficjalnie przedstawiony jako jej trener z trzyletnim kontraktem. Dość długim, jak na polskie warunki, zdążymy się więc jeszcze panem trenerem nacieszyć. Już przy pierwszym spotkaniu nie zawiódł, dając zapowiedź przyszłych atrakcji oratorskich.

O swojej ostatniej pracy w Ratyzbonie powiedział, że poszedł tam tylko dlatego, ponieważ jego przyjaciel był w klubie menedżerem i poprosił, by spróbował utrzymać drużynę w lidze:

„Każdy wiedział, że jest to niemożliwe. Drużyna była na ostatnim miejscu. Ja ani nie spadłem, ani nie utrzymałem się, ani nic”.

Trzeba więc migiem dzwonić do Ratyzbony i poinformować chłopaków, że w nowym sezonie dalej będą grali w 2. Bundeslidze. Pewnie jeszcze nie wiedzą.

Pan trener  poświecił też trochę czasu EURO 2012:

„Gdyby państwo widziało jak ten zespół przed meczem z Czechosłowacją, jak się zachowywał w szatni. Tam, można powiedzieć, trenerzy lepiej jak nic nie mówili. Bo ta motywacja, którą indywidualnie każdy miał, to ja jeszcze takiej motywacji nie widziałem”.         

Na razie nie było żadnej reakcji z ambasady Czech w sprawie wypowiedzi. Za to w listopadzie 2011 roku Smuda omal nie spowodował zwołania w trybie pilnym posiedzenia Komisji Dyscyplinarnej UEFA. Przed meczem towarzyskim z Włochami we Wrocławiu, nazwał rywali potencjalnym „czarnym koniem” EURO 2012 (brawo, nos tym razem go nie zawiódł!!!). Niestety, mówiąc o Mario Balotellim użył określenia „czarna owca”.

Stefan Bielański, korespondent „La Gazzetta dello Sport”, opowiadał później jak musiał się nagimnastykować, jakich użyć argumentów, by wytłumaczyć włoskim dziennikarzom, że polski selekcjoner nie jest rasistą, nie miał nic złego na myśli. Że nie miał, nie wątpię. Po prostu śmieszna gafa, nie pierwsza i nie ostatnia w jego wykonaniu. Włosi byli mniej wyrozumiali ode mnie. Niby przyjęli wytłumaczenie, sugerując jednak Smudzie rasistowski podtekst.

Gdyby pan trener nie był taki nerwowy, od razu zaproponowałbym mu wspólną pracę nad książką pod roboczym tytułem – „Złote myśli z komentarzem własnym”. Murowany bestseller! Dałbym do niej jako motto reakcję Maćka Szczęsnego, gdy dowiedział się, że Smuda ma zamiar uczyć się języka. Zapytał wtedy: „Jakiego? Polskiego?” 

Zaraz po nominacji na selekcjonera nasz krasomówca stwierdził:

„Jeżeli teraz będziemy biadolić na co dzień, to jak będziemy grali z Anglią czy z Niemcami, to z pampersami najprawdopodobniej”.

Bardzo obrazowo wytłumaczył, dlaczego nie potrzebuje w reprezentacji psychologa:

„Bo nie mamy w drużynie wariatów”.

„Przecież nie jesteśmy ogórkami” – to o umiejętnościach polskich piłkarzy. I na deser skuteczny sposób motywowania zawodników podczas meczu zza bocznej linii:

„Zap…ć, zap…ć…”

Gdy Smuda został trenerem kadry, tak opowiadał dziennikarzowi TVN24 o swoich wrażeniach po nominacji:

„Prezes Lato zadzwonił – jesteś selekcjonerem, gratuluję! Minuta, pare sekund radości i już spadam na ziemię. Bo co teraz się dopiero będzie działo”?

I rzeczywiście się działo. Teraz znów będzie, panie trenerze. Już się dzieje.  

    ▬ ▬ ● ▬