Gdzie w Europie jest ciekawiej?

Fot. Trafnie.eu

Czego życzyć najgorszemu wrogowi? Od wielu tygodni nie mam najmniejszej wątpliwości. Wystarczy powiedzieć – obyś był piłkarskim ekspertem!

Przynajmniej w Polsce, bo w czołowych ligach europejskich taka rola wiąże się z zajęciem lekkim, łatwym i przyjemnym. Na pytanie przed sezonem – kto zostanie mistrzem Niemiec – można było zareagować tylko śmiechem. A później nudzić się i zastanawiać – ile kolejek przed końcem Bayern Monachium zdobędzie tytuł? Czy można się dziwić, że od kilku dni w tak koszmarnie nudnej lidze wszyscy podniecają się wyłącznie faktem, że Robert Lewandowski nie podał ręki trenerowi schodząc z boiska w trakcie już (tak, tak!) pewnie wygranego kolejnego meczu?

W Anglii to samo, a przecież rozmawiamy o lidze, w której podobno każdy może wygrać z każdym. Dlaczego więc Manchester City miał w pewnym momencie, jeśli dobrze pamiętam, aż piętnaście punktów przewagi? Dlaczego wyczekiwanie na ile kolejek przed końcem zapewni sobie tytuł było nudne jak w Niemczech?

W Hiszpanii i Francji to samo. Niby we Włoszech działo się coś ciekawego, niby Napoli włączyło się do walki z Juventusem Turyn, ale jakie to emocje? Ledwie się zaczęły, a już się skończyły.

A w mojej ojczyźnie zabawa trwa od wielu tygodni, nawet miesięcy, na całego. I nikt nie wie kto jak zatańczy. Zbliża się następna kolejka ligowa, a tak zwani piłkarscy eksperci znów dostają drgawek. Najlepiej jak najmniej mówić czy pisać o tym co ma być. Czym mniej, tym mniejsze prawdopodobieństwo ośmieszenia się na całego. Naprawdę łatwiej obstawić wygrane cyferki u głównego sponsora rozgrywek niż wytypować mistrza Polski.

Legia robi co może by nim nie zostać już od jesieni, choć powinna zostać w cuglach. I najpewniej by nie została, gdy nie pomoc rywali. Weźmy ostatni jej mecz z Wisłą Płock. Wygrała 3:2. Końcówka drugiej połowy to prawdziwe emocje, aż przyjemnie było patrzeć. Tylko wynik nie oddaje wszystkiego. Nie wiem kto miał większą zasługę w zwycięstwie – Legia czy Wisła?

Goście nie przyjechali na Łazienkowską tylko przeszkadzać, jak robi wiele drużyn ligowych. Mieli wyraźną przewagę w posiadaniu piłki. Efekt – zdobyli dwie bramki zaliczając aż pięć asyst! Jak to możliwe? Zapytajcie piłkarzy z Płocka. Bramki dla Legii padły po ich tak katastrofalnych błędach, że aż trudno wytłumaczyć ich liczbę w jednym meczu. Wisła podarowała Legii dwa punkty.

Bohaterem spotkania okrzyknięto Cafu, który zdobył dwa gole. Słowo „zdobył” jest mocno umowne. Piłka dwa razy odbiła się od niego, co było w obu przypadkach największą zasługą Portugalczyka występującego w barwach Legii. Bohater na miarę występu swej drużyny.

Wisła ma ponad dziesięć razy mniejszy budżet od warszawskiego klubu, a przed startem sezonu w ostatniej chwili zmieniała trenera, dlatego prognozy z nią związane wydawały się kiepskie. Specjalnie sprawdziłem, czy dobrze pamiętam, co prezes klubu Jacek Kruszewski deklarował w lecie ubiegłego roku. Pamiętałem dobrze, bo mówił, że podstawowym celem jest utrzymanie w lidze! I taka drużyna walczy o miejsce w pucharach, tuż przed końcem sezonu harcując sobie w najlepsze na boisku rywala, który ma być mistrzem? No tak, oto polska liga właśnie.

Jeszcze ciekawiej jest w Poznaniu. Tam w środę Jagiellonia, zaliczając kilka dni wcześniej jeden z najnudniejszych meczów w całym sezonie na spółkę z Legią, wygrała z Lechem 2:0. Gratulacje złożył jej trener pokonanych Nenad Bjelica twierdząc, że wygrała zasłużenie, bo była lepsza. Miło, że potrafi być tak obiektywny. Niestety w Poznaniu nie mają już wielkiej ochoty go słuchać. Chorwat na różne sposoby próbował zaklinać rzeczywistość. Najpierw walczył z sędziami, potem z systemem VAR. Niedawno słyszałem, ze gdyby Lech był skuteczniejszy, to ho, ho...

Niestety słowne gierki trenera nie przynoszą punktów jego drużynie. Lech przegrał trzeci mecz u siebie w dodatkowej fazie sezonu. Czyli przegrał wszystko, co mógł przegrać w Poznaniu i ma już pięć punktów straty do Legii na dwie kolejki przed końcem. W tej ostatniej zagra właśnie z Legią w Poznaniu. Ciekawe o co.

Chyba prezesowi Lecha Karolowi Klimczakowi czkawką odbijają się słowa wypowiedziane przez niego pod koniec kwietnia, że „do meczu z Legią wolałby przystąpić jako mistrz”. Ostatnio to mistrz porażek na własnym stadionie.  

Przestrzegam jednak przed zbyt wczesną koronacją Legii. Zajmująca drugie miejsce Jagiellonia ma tylko trzy punkty straty. A czuję, że w dwóch ostatnich kolejkach jeszcze będzie się działo. Gdzie zresztą w Europie jest ciekawiej niż u nas?

▬ ▬ ● ▬