Górnik z importu i czysta abstrakcja

Fot. Trafnie.eu

Po sześciu latach Liga Mistrzów wróciła do Polski. Chodzi oczywiście o fazę grupową rozgrywek. Niestety bez rodzimych drużyn. Jak się nie ma, co się lubi…

Ostatnią polską drużyną, która występowała w zasadniczej części rozgrywek, a nie tylko w eliminacjach do niej, była w sezonie 2016/17 Legia Warszawa. Po sześciu latach na jej stadionie znów odbył się mecz Ligi Mistrzów, niestety jedynie w wersji z importu. Legia grała niedawno w Ekstraklasie na Łazienkowskiej z Górnikiem Zabrze. Teraz mecze w europejskich pucharach rozgrywa tam inny Górnik, ale z Ukrainy. Chodzi o Szachtar Donieck, który ze względu na wojnę wywołaną przez Rosję nie może grać we własnym kraju. A „szachtar” (w oryginale: шахтар) to po ukraińsku „górnik” właśnie. Tak nazywa się klub z Zagłębia Donieckiego.

Przed tygodniem więcej niż udanie zainaugurował rozgrywki w Europie pokonując na wyjeździe RB Lipsk 4:1. W środowy wieczór rozegrał pierwszy mecz teoretycznie u siebie, z konieczności w Warszawie, z Celtikiem Glasgow. Mając na uwadze wynik z Lipska jego początek mógł zaskoczyć, nawet bardzo. Celtic nie wychodził z połowy Szachtara! Naturalną konsekwencją była szybko zdobyta bramka w dziesiątej minucie. Ukraińcy potrzebowali trochę czasu, by się otrząsnąć. I po pół godzinie gry zdołali wyrównać.

W głównej roli, nawet dwóch, wystąpił Mykhailo Mudryk, którego transferowa wartość wyceniana jest na trzydzieści mionów euro. Najpierw zbyt pewnie ruszył do ataku tracąc piłkę w środku pola, co zainicjowało akcję Celtiku zakończoną zdobycie prowadzenia. Potem w imponującym tempie pomknął na bramkę rywali strzelając przytomnie nad interweniującym Joe Hartem i zdobywając wyrównującego gola. W drugoplanowej roli wystąpił dobrze znany z występów w Legii Josip Juranović. Gonił kilkadziesiąt metrów Mudryka, ale nie zdołał dogonić.

Szachtar zaczął grać pewniej, choć nie miało to przełożenia na sytuacje bramkowe. Pod koniec meczu stworzył sobie takie Celtic, jednak nie potrafił ich wykorzystać, więc mecz zakończył się remisem 1:1.

Największym rozczarowaniem dla mnie byli sympatycy Szachtara. Choć pojawiło się ich na trybunach nawet kilkanaście tysięcy, prawie wcale nie dopingowali swojego zespołu. Na chwilę zaczęli skandować po zdobyciu przez niego wyrównującej bramki. W drugiej połowie mieli może jeszcze ze dwa takie momenty liczone raczej w sekundach niż w minutach.

Odwrotnie niż kibice Celtiku stanowiący niewątpliwie wielką wartość dodaną tego meczu. Choć w mniejszości, zagłuszali dopingiem resztę stadionu nie milknąc dosłownie na chwilę. Jeden z nich po strzelonej bramce odpalił zieloną petardę. Mniej więcej po pięciu minutach przyszło po niego dwóch porządkowych i trzeci ubrany po cywilnemu. Wyciągnęli go z sektora, przy lekkim tylko oporze kilku kibiców, którzy starali się bronić kumpla.

Próbowałem sobie wyobrazić podobną sytuację na przykład na meczu ligowym czy pucharowym Legii na tym samym stadionie. Czysta abstrakcja! Potrzebna byłaby do tego cała armia uzbrojona po zęby. Bo i petardy na trybunach odpala cała armia. Na niedawnym meczu z Górnikiem Zabrze ustawili się równo na „Żylecie”, wszyscy odpowiednio wyekwipowani, czyli w kominiarkach zakrywających twarze, by uniemożliwić ewentualną identyfikację mogącą stanowić potencjalny dowód w sprawie. Kibic z petardą z Glasgow wyglądał na ich tle jak amator.

W następnym meczu w Lidze Mistrzów w Warszawie Szachtar podejmie w październiku Real Madryt. Niech zdobywa punkty, by awansować do fazy pucharowej, bo wtedy Liga Mistrzów będzie w Warszawie jeszcze na wiosnę.

▬ ▬ ● ▬