2019-12-14
Handlarze pirotechniki nie zbankrutują
We Wrocławiu zamiast szlagierowego meczu koszmar pustych trybun. Trudno jednak zrozumieć zaskoczenie wydarzeniami, które do tego doprowadziły.
Wydana przez wojewodę dolnośląskiego Jarosława Obremskiego decyzja administracyjna spowodowała, że sobotni mecz Ślaska z Lechem Poznań musiał się odbyć przy pustych trybunach. To była konsekwencja wydarzeń z poprzedniego meczu ligowego we Wrocławiu z Legią Warszawa.
Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że piłkarze obu drużyn spotkali się wtedy na murawie przy okazji wielkiego odpalania rac. Trybuna za jedną z bramek zapłonęła nimi niczym pochodnia. Organizatorzy pokazu bawili się świetnie, skoro mecz przedłużono o dziesięć minut.
Niestety policja, a później także wspomniany wojewoda, nie podzielili tych zachwytów. Stąd kara nałożona na klub. Jeśli ktoś był zaskoczony opisanymi wydarzeniami, ja jestem zaskoczony jego… zaskoczeniem. Pytania w stylu – „Jak do tego mogło dojść?” - wydają się śmieszne. Mogło, jak dochodziło już x-razy i tyle samo pewnie dochodzić będzie w przyszłości na większości polskich stadionów.
Chciałbym zauważyć, że żyjemy w kraju, którego związkiem piłkarskim rządzi od lat prezes głoszący kiedyś takie opinie (za: interia.pl):
„Zabranianie odpalania rac jest chore. Powinno się ze strażą pożarną ustalić, na jakich zasadach można ich używać i dopuścić”.
Żyjemy w kraju, w którym drugiego maja w Warszawie odbywają się finałowe zawody w odpalaniu rac, a przy tej okazji odbywa się jeszcze najważniejszy w sezonie mecz Pucharu Polski.
Żyjemy w kraju, w którym od lat przymykano oczy na ogniowe fajerwerki na trybunach, by nie drażnić ich organizatorów, bo mogli by przecież obrazić się i nie przyjść na kolejne mecze. A wiadomo, że w klubach się nie przelewa i każdy grosz się liczy. Nawet jak trzeba zapłacić kary za te popisy.
Można więc powiedzieć, że ostatnie wydarzenia we Wrocławiu stanowią wypadkową wszystkich czynników, może tylko w nieco bardziej nasilonej formie niż wcześniejsze podobne przypadki. To kolejny przykład nowej świeckiej tradycji, która narodziła się przed laty i jest z namaszczeniem kultywowana na piłkarskich stadionach.
Nie wierzę, by zapał z jakim zabrano się do ścigania sprawców we Wrocławiu miałby cokolwiek zmienić. Oto zdanie wypowiedziane przez prezesa Śląska Piotra Waśniewskiego (za: przegladsportowy.pl):
„To nieustająca zabawa w kotka i myszkę. Jest przeszkoda i jest szukanie sposobu jak ją ominąć”.
W rzeczy samej! Przed rokiem zauważyłem, że coś…:
„...jest oficjalnie zabronione? No właśnie o to chodzi! Nikt nam nie będzie mówił co mamy robić. Bo trybuny są nasze. Porządna oprawa meczowa bez pirotechniki, jest jak dzień bez słonecznego światła. Dlatego zabawa trwa od lat. Czym speaker częściej mówi, że »używanie materiałów pirotechnicznych podczas imprez masowych jest zabronione«, tym więcej rac będzie się zapalać na trybunach, tym więcej będzie dymu i różnych wystrzałów”.
Dlatego zdziwiła mnie wymowa poniższego fragmentu tekstu (za: przegladsportowy.pl):
„Śląsk zdecydował o zwolnieniu z pracy Przemysława Piwowarskiego, koordynatora ds. współpracy z kibicami. Nazwisko jego następcy nie jest jeszcze znane, ale klub będzie musiał powołać nową osobę na tę funkcję. Podręcznik licencyjny zobowiązuje każdego uczestnika ekstraklasy do posiadania takiego koordynatora. Zwolnienie Piwowarskiego nie jest związane bezpośrednio ze wspomnianym zapisem z monitoringu czy też z podejrzeniami wobec jakichkolwiek osób, a z całokształtem zdarzeń, jakie miały miejsce w ostatnim czasie. - Sytuacja po prostu wymknęła się spod kontroli. Uznaliśmy, że konieczna jest osoba, która będzie akceptowalna zarówno dla nas, jak i dla środowiska kibicowskiego, ale jednak nowa - mówią nieoficjalnie przy Oporowskiej”.
Osoba, która będzie „akceptowalna zarówno dla nas, jak i dla środowiska kibicowskiego” - to chyba żart. Nie wierzę w takie bajki dla naiwnych. Albo ktoś trzyma z klubem, albo z kibicami. Bo zabawa w kotka i myszkę oczywiście się nie skończy. Dlatego handlarze pirotechniki szybko w Polsce nie zbankrutują.
▬ ▬ ● ▬