Jak można stracić kontakt z rzeczywistością

Fot. Trafnie.eu

Na pierwszych meczach ćwierćfinałowych Ligi Mistrzów trudno się było nudzić. Sporo emocji, niektórym nawet odebrały rozum. Na szczęście na chwilę.

W Barcelonie w roli czarnego charakteru wystąpił piłkarz Atletico Madryt Fernando Torres. Ciekawostka sama w sobie, bo nie jest to przecież typ boiskowego bandyty, ale wyleciał z boiska za drugą żółtą kartkę. Osłabił w ten sposób swój zespół prowadzący wtedy 1:0, zresztą po jego bramce.

Faul Torresa był bezmyślny - atak na nogi rywala na samym środku boiska w zupełnie niegroźnej sytuacji. Czy na żółtą kartkę? Dyskusje na ten temat trwały nie tylko w hiszpańskich mediach. Faktem jest, że osłabione Atletico ostatecznie przegrało 1:2. Torres oficjalnie przeprosił kolegów z drużyny i trenera za swoje nierozsądne zachowanie, biorąc całą winę za porażkę na siebie. Dość jednoznacznie więc ocenił boiskowe wydarzenia, nie mając złudzeń kto za nie odpowiada.

Niestety do akcji wkroczył jeszcze jego kolega z drużyny, obrońca Filipe Luis. Postanowił zademonstrować jak zachowuje się zawodnik tracący nieco kontakt z rzeczywistością. Dla niego świat jest czarno-biały, więc wszystko łatwe do zdefiniowania, gdy drużyna przegrywa. Wypalił, że Barcelona znajduje się pod specjalną ochroną, dlatego wyrzucenie Torresa z boiska było niesprawiedliwe.

Jego wynurzenia i tak wyglądają na niewinne igraszki w porównaniu z pełnym odjazdem w wykonaniu Flavio Paixao. Portugalski piłkarz Lechii Gdańsk wyjątkowo przejął się walką swoich rodaków z Benfiki Lizbona z Bayernem w Lidze Mistrzów. Zwymyślał w internecie Szymona Marciniaka, polskiego arbitra tego meczu, od tchórzy i klaunów! Marciniak miał nienawidzić Portugalczyków, zdaniem Paixao oczywiście.

Na szczęście pan piłkarz szybko wrócił do rzeczywistości. Tą samą drogą przeprosił już polskiego sędziego, jaką go wcześniej obraził. W związku z tym dobra i dość prosta rada nie tylko dla portugalskiego grajka – zamiast potem przepraszać, lepiej najpierw pomyśleć, zanim się coś zrobi...

I na koniec jeszcze o nieoczekiwanej porażce Realu. Zapowiadając mecze ćwierćfinałowe nie przewidywałem problemów w tej parze dla drużyny z Madrytu. Po jej triumfie podczas weekendu nad Barceloną czytałem zapowiedzi meczu przewidujące wręcz przejazd hiszpańskiego walca po słabo radzącym sobie w Bundeslidze w tym sezonie zespole Wolfsburga. A tu wygrał 2:0.

Real przegrał, bo przysługę zrobiła mu… Barcelona. Oddała najgroźniejszym rywalom punkty w La Liga, ale przewagę i tak zachowała znaczną, więc jej porażka nie miała w praktyce większego znaczenia. Niespodziewanie może jednak coś przy tym zyskać – pomóc odprawić Real z Ligi Mistrzów! Bo chłopcy z Madrytu poczuli się tak pewnie po wygraniu Gran Derbi, że efekt ich dobrego samopoczucia był widoczny w Wolfsburgu.

Nie mam najlepszego zdania o trenerskim potencjale Zinedine Zidane. Nie tylko ja zresztą. Na mecz z Barceloną gwiazdy Realu zmobilizują się zawsze, nawet bez trenera. Dlatego nie przypisywałbym nadmiernych zasług Francuzowi w pokonaniu drużyny z Katalonii. Pokazałby swoją siłę, gdyby potrafił błyskawicznie sprowadzić zawodników na ziemię przed kolejnym spotkaniem, teoretycznie dużo łatwiejszym. Ale nie potrafił, więc skończyło się katastrofą.

Oczywiście w rewanżu wszystko jest jeszcze możliwe. Dla mnie niemożliwe jest jednak, bym zmienił zdanie o trenerskim potencjale Zidane. A czy zmieni je prezes, który go w Realu zatrudniał? To już nie mój problem.

▬ ▬ ● ▬