Jak obywatel Włoch

Fot. Trafnie.eu

Problemy z koronawirusem w polskiej piłce pokazują dobitnie, że najwięcej rozsądku mają ci, którzy nie mają niestety największego wpływu na podejmowanie decyzji.

Trafiłem na takie zdanie (za: przegladsportowy.pl):

„Gdyby ekstraklasa zarządzała kryzysem związanym z obecnością koronawirusa, to człowiek musiałby błyskawicznie robić porządek w papierach i żegnać się z najbliższymi”.

Mam pewne wątpliwości, czy za słowem „ekstraklasa” kryje się Ekstraklasa S.A., rzeczywiście rządząca rozgrywkami ligowymi w Polsce. Przypisywanie jej głównej roli byłoby przesadą. Bo w takiej obsadził się sam PZPN, który ustami swojego prezesa Zbigniewa Bońka natychmiast obwieścił sukces (za: interia.pl):

„My i tak zadziałaliśmy błyskawicznie. Jeszcze nie mamy ani jednego chorego piłkarza, a już są wstrzymane wszystkie rozgrywki”.

Raczej błyskawicznie zmienili zdanie. Dzień wcześniej kazali przecież wszystkim grać po nasiadówce w PZPN, by szybko decyzję odwołać robiąc niemałe zamieszanie. Pan prezes tak to uzasadniał:

„W Polsce nie gramy najbliższej kolejki ligowej z prostej przyczyny: wybuchła panika. Gdy już do niej doszło, to trzeba było podejmować szybkie i mądre decyzje. Podkreślam - na dzisiaj żaden piłkarz nie jest chory i gdyby zagrał w sobotę, czy niedzielę mecz przy pustych trybunach, to by się pewnie nic nie zmieniło. Ja nie tylko jestem prezesem, ale też ojcem trójki dzieci, dziadkiem piątki wnuków. Jestem tak samo narażony na koronowirusa, jak każdy inny piłkarz w Polsce, a nawet bardziej, gdyż ciągle podróżuję po Europie, chociażby na posiedzenia UEFA.

To jest pewne, że w następnym tygodniu będziemy mieli kilku piłkarzy, którzy będą zarażeni koronawirusem. Przy takiej pandemii to nieuniknione”.

Można powiedzieć, że na Bońku sytuacja wokół nas nie robi specjalnego wrażenia. Ma wręcz do niej szczególny stosunek, jak nie przymierzając obywatel Włoch. Sam przecież kiedyś zwrócił uwagę, że nim jest.

Piłkarze i trenerzy, z Jakubem Błaszczykowskim na czele, wręcz jednym głosem apelowali, by nie grać, a szef związku nazwał to „wybuchem paniki”? Brawo! A jeszcze wcześniej z rozbrajającą szczerością wyznał na Twitterze, że Błaszczykowski ma rację, ale...:

„Kluby na razie chcą grać....dla mnie osobiście każda wersja do przyjęcia”.

...by później jeszcze nieco odreagować, spoglądając karcąco w stronę klubów (za: przegladsportowy.pl):

„Zapewniam, że PZPN nie ma żadnego interesu w tym, aby na siłę kontynuować rozgrywki. Natomiast cały czas zależało nam, żeby były to decyzje wspólne i przemyślane. Oby tylko za dziesięć czy za dwadzieścia dni kluby nie płakały, że już chciałyby wrócić na boiska, a sytuacja wcale nie będzie lepsza”.

Wydaje się, że pan prezes niestety nie widzi związku pomiędzy prostymi faktami. Bo z jednej strony mówi o kilku piłkarzach, którzy za chwilę będą zarażeni („nieuniknione”) koronawirusem. A z drugiej, twierdzi:

„Może się okazać, że 1 maja sytuacja będzie na tyle uspokojona, że znowu będzie można grać. I wtedy zrobimy wszystko, żeby dokończyć sezon, nawet jeśli trzeba będzie grać na okrągło, co parę dni”.

Kto miałby grać co parę dni? Przecież nie ci zarażeni. Czyli reszta, która przestała już normalnie trenować?

Już wcześniej napisałem, że liczenie na wznowienie zawieszonych rozgrywek jest szczytem naiwności. Wsparcie znalazłem w osobie byłego prezesa Legii Bogusława Leśnodorskiego, choć wspomniał o nieco wcześniejszym terminie niż Boniek (za: wp.pl):

„W jakim kwietniu futbol wróci? Co to za bzdury? Jak ktoś wie co to postęp geometryczny, jak ktoś uczył się matematyki... Jest zero procent szans, że piłka wróci w kwietniu”.

Na maj również daję zero procent szans...

▬ ▬ ● ▬