2018-12-10
Jak teatr stał się stadionem
Wreszcie wręczono Copa Libertadores, najważniejszy klubowy puchar w Ameryce Południowej. Choć jeszcze niedawno wcale nie było to takie pewne.
Do ceremonii doszło w niedzielny wieczór na stadionie Santiago Bernabeu w Madrycie. Miejsce dziwne, biorąc pod uwagę, że o trofeum walczą drużyny z innego kontynentu, zwycięzców wyłaniają dwa finałowe mecze, a oba kluby są z Buenos Aires.
Pierwszy z dwóch meczów zdołano jeszcze rozegrać w argentyńskiej stolicy na początku listopada. Boca Juniors zremisowało 2:2 na swoim stadionie La Bomboniera z największym lokalnym rywalem River Plate. Ich pojedynki to największy klasyk w Ameryce Południowej, a niektórzy twierdzą, że nawet w światowym futbolu. Czyli ważniejszy od Gran Derbi w wykonaniu Realu i Barcelony.
Ponieważ dwa najsłynniejsze kluby z Buenos Aires po raz pierwszy spotykały się w finale Copa Libertadores, ich starciu towarzyszyło prawdziwe szaleństwo. Chyba za duże, bo chuligani z River Plate obrzucili autobus z piłkarzami Boca Juniors jadący na mecz rewanżowy.
W efekcie do niego nie doszło. Po wielu zawirowaniach, o których powstanie pewnie jakaś książka, rewanż przeniesiono ostatecznie do Europy i postanowiono rozegrać w Madrycie, gdzie w niedzielny wieczór River Plate podjął oficjalnie w roli gospodarza Boca Juniors na Santiago Bernabeu.
Mecz był godny finału. Jak to w argentyńskim futbolu niezwykle twardy, a chwilami także brutalny. A do tego szalenie dramatyczny. Boca Juniors objęło prowadzenie, River Plate wyrównał. Czyli dogrywka i czerwona kartka dla piłkarza Boca Juniors, a potem bramka dla rywali. Gdy grali w dziesiątkę, drugi ich zawodnik musiał zejść z boiska z powodu kontuzji przy wykorzystanym limicie zmian. Mimo to (już w dziewiątkę) w doliczonym czasie drugiej części dogrywki Boca Juniors było o włos od wyrównania (piłka trafiła w słupek). Gdy nawet bramkarz zawędrował na pole karne przy rzucie rożnym, nastąpił kontratak i River Plate strzeliło gola posyłając piłkę do pustej bramki, wygrywając 3:1.
Jak na południowoamerykańskie standardy przystało, była szaleńcza radość jednych i łzy drugich. I wielki srebrny puchar wreszcie, po kilku tygodniach zwłoki, miał prawowitego właściciela. Scenariusz trochę w stylu telenoweli z drugiej półkuli. Raczej zakończenie, bo przedtem naprawdę trudno się było nudzić.
Z tego meczu pozostanie mi w pamięci jeszcze drobiazg. Otóż argentyńska piłka słynie ze zorganizowanych grup kibiców – chuliganów. Ale słynie też z fantastycznego dopingu podczas meczów, gdy trybuny nawet na chwilę nie milkną.
I tak było na Santiago Bernabeu, co, mam nadzieję, zapamiętają kibice Realu na żywo oglądający mecz. Tysiące sympatyków River Plate i Boca Juniors, którzy przylecieli do Europy, stworzyło na trybunach wspaniały spektakl. Pokazali jak należy dopingować swoich piłkarzy.
W Madrycie nikt tego naprawdę nie potrafi. Tam prawdziwych kibiców jest garstka, a reszta to oglądacze meczów, którzy zabierają się za niemrawe wspieranie Realu dopiero od prowadzenia mniej więcej 3:0.
Podobno na Santiago Bernabeu przychodzi się jak do teatru z bardzo wymagającą widownią. Podobno… No to największy teatr w Madrycie dzięki Copa Libertadores stał się, przynajmniej na jeden mecz, wreszcie prawdziwym stadionem.
▬ ▬ ● ▬