Jak w tym wszystkim zachować powagę?

Fot. Trafnie.eu

We współczesnej piłce naprawdę niewiele potrzeba, by zasłużyć na pomnik. Ale chyba jeszcze mniej, by z hukiem z niego spaść. Niektórzy zrzucani są regularnie.

Obejrzałem wywiad telewizyjny z Arkadiuszem Milikiem. Właściwie tylko potwierdził w nim coś, co zauważam od dawna. Otóż regularnie ktoś próbuje na zmianę udowadniać, że do niczego się nie nadaje, by za moment robić z niego geniusza.

No bo ile razy czytałem (słyszałem), że Milik znów zmarnował „piłkę meczową”, która, gdy przypatrzyłem się sytuacji, wcale taką „piłką meczową” nie była. Jak choćby w meczu Napoli z Liverpoolem. Przyzna to każdy, kto kopał piłkę choćby na poziomie amatorskim.

Chyba jednak wielu zamiast kopać piłkę woli kopać piłkarzy, by za chwilę wychwalać ich ponad granice zdrowego rozsądku. Bo po jakimś niedawnym meczu znalazłem zachwyt nad (cytat z pamięci) „fantastycznie ułożoną lewą nogą” Milika, dzięki której strzelił wspaniałą, rewelacyjną czy fenomenalną, już dokładnie nie pamiętam, bramkę. Strzał ładny, spoza pola karnego. Pochwała za decyzję. Ale czy to rzeczywiście było takie fenomenalne uderzenie?

Nie tylko ja mam wątpliwości co do sinusoidalnych ocen umiejętności Milika. On sam też, czego dowodem wspomniany wywiad (za: sport.tvp.pl):

„Czasem chce mi się śmiać, bo gdyby cofnąć się w czasie i wziąć pod uwagę, co działo się kilkanaście miesięcy, rok czy dwa lata temu, można by usłyszeć, jak ludzie mówili: „on już się skończył, jest fatalny, słaby”. Trzy, cztery dni czy dwa tygodnie później strzelam gola i znów słychać „jest niesamowity, fantastyczny napastnik”. Potem znów nie strzelam i pojawia się „musimy kupić innego napastnika”. Jak w tym wszystkim zachować powagę i rozwagę?”

Zastanawiam się, po co o tym piszę? Przecież to walenie łbem w ścianę. Do specjalistów  od „fenomenalnych strzałów” i „zmarnowanych piłek meczowych” żadne argumenty nie trafią na pewno. Choć z satysfakcją stwierdziłem, że czasami mogą się niespodziewanie zapętlić.  

Tak było właśnie z Ole Gunnarem  Solskjaerem. Gdy po objęciu Manchesteru United w grudniu ubiegłego roku zanotował serię zwycięstw w Premier League miałem wrażenie, że za chwilę naprawdę powstanie komitet budowy jego pomnika.

Media uspokajały kibiców, że nie muszą się martwić – Norweg nie został tylko wypożyczony z klubu, w którym ostatnio pracował, czyli Molde, ale rozstał się z nim na dobre, więc w Manchesterze może zakotwiczyć na dłużej.    

Zaczęły się porównania z Sir Aleksem Fergusonem i sugestie, że drużyna pod wodzą nowego menedżera wkracza na podobną drogę sukcesów, jaką zanotowała za kadencji Szkota. Wreszcie pod koniec marca pojawiła się oczekiwana informacja - Solskjaer już nie jest tymczasowym menedżerem Manchesteru United, ponieważ podpisał z nim trzyletni kontrakt.

Niestety nastąpił nagły zwrot akcji. Drużyna zanotowała aż sześć porażek w ostatnich ośmiu meczach. Szczególnie dotkliwa była ostatnia – 0:4 z Evertonem na Goodison Park nazywana otwarcie kompromitacją. Chyba już nikt nie ma wątpliwości, że Solskjaer nie jest jednak cudotwórcą. Czyli spadł z piedestału jeszcze zanim w trybie ekspresowym go na nim stawiano.

Pamiętam, że gdy w Legii posadę trenera powierzano Aleksandarowi Vukoviciovi, życzliwi życzyli mu, BY STAŁ SIĘ POLSKIM SOLSKJAEREM! Zastanawiam się, jakiego wymiaru nabrały te słowa zaledwie po kilku tygodniach? Pomniki są burzone tak szybko, że te same życzenia mogą teraz wypowiadać najwięksi rywale warszawskiego klubu.

▬ ▬ ● ▬