2015-02-20
Jak z Grecją i z Niemcami
Legia przegrała w Amsterdamie z Ajaksem 0:1 w długo wyczekiwanym meczu 1/16 finału Ligi Europejskiej. Rewanż zapowiada się wyjątkowo ciekawie.
Ten mecz przypominał mi dwa inne, też długo wyczekiwane, i też później długo komentowane. Zanim się jeszcze zaczął przypomniałem sobie atmosferę przed początkiem EURO 2012. Czekanie na inaugurację i pojedynek z Grecją, połączone z wróżeniem z fusów. Wiara, że dadzą radę, bo przecież grupa (w ogólnym odczuciu) wyjątkowo słaba. A z drugiej strony bliższe realizmu pytanie - na jakiej podstawie ten optymizm? Przecież orłów Smudy trudno realnie ocenić, bo nie grali od lat poważnych meczów.
Przed wyjazdem Legii do Amsterdamu było to samo. Ajax to przecież nie ten Ajax sprzed lat. Poza tym jeszcze strasznie cieniuje na wiosnę. Nie ma się więc czego bać? I na zasadzie kontry – a co prezentuje Legia? Tego też nie wiedział nikt. Po jednym poważnym meczu ze Śląskiem w Pucharze Polski trudno wyciągać wnioski. A jeśli już, nie rzuciłyby na pewno na kolana. Wcześniej z poważnymi drużynami Legia też długo nie grała.
Kiedy zaczął się mecz, od razu przypomniał mi się ten z Niemcami w październiku na Narodowym. Wtedy po pięciu minutach pomyślałem – nie jest dobrze. Gdy pierwsza połowa kończyła się bezbramkowym remisem nie miałem wątpliwości – jeśli nie przegrają, będzie cud. Cud był do kwadratu, bo wygrali.
Po kilku minutach na Amsterdam ArenA też widziałem, że nie jest dobrze. Miejscowi kibice zobaczyli drużynę, która prezentowała wszystko, czego oni nie cierpią oglądać. Przyzwyczajeni są od zawsze do ofensywnego, atrakcyjnego stylu gry Ajaksu. A tu przyjechał zespół z piłkarskiej prowincji i postanowił nie wychodzić z własnej połowy. Nawet taka zachowawcza taktyka okazała się niewystarczająca, skoro Milik skarcił Legię pięknym mierzonym strzałem z linii pola karnego, dając Ajaksowi prowadzenie. Oto jedyny optymistyczny polski akcent w pierwszej połowie.
Po przerwie okazało się jak ważną rolę w piłce odgrywa psychika – inne drużyny, inny mecz. Podobnie jak w październiku na Narodowym. Legia mogła nawet wygrać. Przegrała głównie sama ze sobą, skoro nie potrafiła wykorzystać kilku dogodnych sytuacji. Choć może bliższe prawdy będzie jednak stwierdzenie, że pokonał ją bramkarz Ajaksu Jasper Cillessen broniący znakomicie, więc piłkarze z Warszawy nie potrafili pokonać jego.
Po meczu z Niemcami była euforia. Po tym w Amsterdamie głównie niedosyt, bo „przecież Ajax był do ogrania”. Skoro był, trzeba było go ograć. To samo mówili Niemcy po porażce w Warszawie. Też mieli mnóstwo sytuacji i co z tego? W piłce rządzi brutalny licznik – liczba strzelonych bramek. Za wartości artystyczne czy stwarzane sytuacje nikt nie nagradza.
Tak jak uważałem i uważam bezgraniczny optymizm po meczu z Niemcami za śmieszny, tak mam więcej nadziei po porażce Legii w Amsterdamie, niż po tamtym szczęśliwym zwycięstwie. Wszystko w głowach, bardziej niż w nogach, piłkarzy Legii za tydzień. Przed meczem rewanżowym, niestety przy pustych trybunach, mogę przekleić wciąż aktualną puentę napisaną w grudniu zaraz po losowaniu fazy pucharowej:
„Dlatego cieszę się, że Legia trafiła akurat na Ajax, drużynę wręcz idealnie skrojona na jej miarę. W meczach z Holendrami okaże się ile naprawdę warte są zuchy Henninga Berga. Jeśli głośno mówią o Lidze Mistrzów w przyszłym sezonie, mają szanse pokazać już w lutym czy na nią rzeczywiście zasługują. Wyeliminowanie Ajaksu na pewno nie jest dla nich misją niewykonalną. Jeśli gładko przegrają, powinni się cieszyć, że frajersko odpadli w lecie z Ligi Mistrzów i dzięki temu nie zaliczyli w niej później serii przykrych porażek”.
▬ ▬ ● ▬