Jeśli nie możesz zostać Messim, zostań Ronaldo!

Fot. Trafnie.eu

Trzydzieste urodziny obchodzi w czwartek jeden z największych gwiazdorów światowej piłki. Stosunek mam do niego zdecydowanie ambiwalentny.

Miałem okazję z nim pogadać podczas mistrzostw świata w 2010 roku. Po meczu Brazylia – Portugalia w Durbanie dostałem się do strefy wywiadów (mixed zone). Stanąłem przy barierce oddzielającej dziennikarzy od zawodników. Po drugiej stronie przeszło już kilku, ale raczej bez zbytniej ochoty do rozmowy.

Aż zrobiło się zamieszanie. Zauważyłem, że idzie dość ostrym krokiem. I nagle zatrzymał się naprzeciwko mnie. Od razu poczułem na plecach ciężar kilkunastu osób. Gdy udało się złapać oddech po przyciśnięciu do barierki i odzyskać równowagę (dosłownie i w przenośni), uświadomiłem sobie, że na wprost mnie stoi Cristiano Ronaldo!

Jego widok przesłoniły dyktafony i mikrofony, wyrastające po obu stronach mojej głowy jak konary drzewa. Pomyślałem, że takiej okazji szybko znów mieć nie będę. Skoro wcześniej był piłkarzem Manchesteru United, musi mówić po angielsku. Zacząłem układać w głowie jakieś pytanie w tym języku. A on odpowiadał na kolejne, ale po portugalsku. I mówił, i mówił, i mówił... Nie udawało się wstrzelić z moim pytaniem. Wreszcie nastąpił ten moment, otworzyłem usta, już chciałem je zadawać i... W tym momencie odszedł. Tyle się z nim nagadałem tez słów.

Gdyby oceniać Cristiano Ronaldo na podstawie tego, jak zachowuje się w strefie wywiadów, charakterystyka byłaby jednoznaczna – zarozumiały pyszałek. Każdym gestem dosyć wyraźnie daje do zrozumienia, kto jest gwiazdą, a kto tylko tłem dla niej. Ale być może to tylko poza. Jerzy Dudek mówił przecież, że w szatni Realu sprawuje się zupełnie inaczej. Nosa nie zadziera.

Być może nie ma wyjścia, musi tworzyć sztuczną barierę wokół celebryckiego wizerunku pod hasłem „CR7”. Ten produkt świetnie się sprzedaje na boisku i poza nim. Z okazji trzydziestych urodzin trzeba życzyć Ronaldo, by jak najdłużej jak najwięcej chętnych chciało płacić za jego wizerunek na piłkarskiej murawie i planszach reklamowych.

Według jednej z piłkarskich teorii każdy napastnik musi być egoistą. W przypadku Ronaldo ta zasada sprawdza się znakomicie. Najbardziej kocha radość po zdobytych przez siebie bramkach. Tak bardzo uwierzył w swoją gwiazdę, że obraził niedawno Michela Platiniego, bo nie chciał go uznać za piłkarskiego Boga. Dlatego z rezerwą odnoszę się do tego rozkapryszonego gogusia.

Nie da się mówić o Ronaldo bez Messiego w tle. Gdy niedawno zaproszono mnie do udziału w wyborach najlepszego piłkarza ubiegłego roku, na pierwszym miejscu umieściłem Argentyńczyka, dopiero za nim Portugalczyka. Miałem świadomość, że będę w mniejszości. Ale kto mi zabroni? Kilka tygodni później usłyszałem wypowiedź Aleksandara Vukovicia, byłego piłkarza Legii i Korony, że Ronaldo może zdobywać „Złote Piłki”, ale pewnego poziomu nie osiągnie. Poziomu Messiego oczywiście. Pomyślałem, że jakby czytał w moich myślach.

Gdy patrzę na Argentyńczyka, odnoszę wrażenie, że urodził się z piłką. Tak naturalny jest każdy jego ruch, każde zagranie, niemal zakodowane w genach. Patrząc na Portugalczyka widzę perfekcyjny twór akademii piłkarskiej. Jego boiskowe tricki wyłącznie „pod publiczkę”, często mnie irytują, ale...

Jestem też pełen podziwu dla Ronaldo, bo to tytan pracy. Wyuczone ruchy, wyrzeźbiona figura. Pierwszy przychodzi do ośrodka treningowego Realu, ostatni z niego wychodzi. Właśnie tej ciężkiej pracy zawdzięcza swoje sukcesy. A takich zawsze ceniłem i cenić będę.

Dlatego Ronaldo powinien być wzorem dla wszystkich zaczynających kopać piłkę. Jeśli marzą o wielkiej karierze, a natura nie dała im w genach tego, co na przykład Messiemu, niech ducha nie tracą, tylko jeszcze raz przeczytają tytuł i do roboty!

▬ ▬ ● ▬